Jak portal wysportowani.pl napisał do mnie pierwszy raz, od razu wytłumaczyłam, że z racji na jego nazwę, nie mam nic do powiedzenia o kolarstwie, osiągnięciach, ani wysportowaniu, ale mogę opowiedzieć jak to jest oglądać moje niektóre fotograficzne kadry z perspektywy roweru. Obecnie szosowego. Podkreślając oczywiście pytanie, czy naprawdę nie ma na świecie ciekawszych tematów, niż to, że jakaś dziewczyna jeździ sobie rowerem i profesjonalnie robi zdjęcia. Gdzieś umknęło mi, że jeżdżę od 20 paru lat i nie tylko po mieście i okolicznych wsiach, ale że udawało mi się robić spore dystanse po górach i to dość często (przynajmniej kiedyś, teraz trochę rzadziej). Przy okazji zapomniałam, że byłam w prawie 30 krajach, gdzie w każdym miałam jakieś przygody. Zapewne z powodu takiego, że sama się w nie pakowałam lub wpędzała mnie tam chęć poznawania wszystkiego, co jest na miejscu i tuż za rogiem, nawet jak dla innych osób było to nieciekawe (a było zazwyczaj).
Rower był dla mnie zawsze sprawą tak oczywistą, że nigdy nie traktowałam go jak coś wyjątkowego. Wydawało mi się, że posiadanie kondycji nieco większej niż podstawowa to pewnik taki jak to, że ludzie mają dwie ręce i dwie nogi. Miałam wrażenie, że dziewczyn, które jeżdżą jest też na pewno dużo, ale ja ich jakoś nie spotykam, bo przemieszczają się przecież same albo z partnerem i na pewno po jakichś zakamarkach. Kiedy jednak byłam w Calpe i tłumaczyłam co tu robię zawsze spotykałam się ze zdziwieniem. Dziewczyna? Sama? Na 11 tyg przyjechała sobie pojeździć rowerem? Ale jej chłopak jeździ, tak? Niemożliwe. Muszę ją zobaczyć, bo nie uwierzę. Kto to w ogóle jest? Pokaż mi ją. Jak opowiadałam znajomym o trasie wokół Tatr, to pytali ile dni mi to zajęło. Ale to i tak dalej traktowałam jak pytania Eskimosa o sens istnienia klimatyzacji w domu. Wśród ludzi mającymi styczność z upałami byłoby inaczej. Raz jednak patrzyliśmy z Gracjanem na segment na Cumbre Del Sol. Pytam: „Czy to na pewno ten? Strasznie mało tu kobiet”. I dopiero on mi objaśnił, że „wiesz Kamila, bo takich dziewczyn nie ma dużo, które wszędzie by się pchały”. Dlatego też uważam, jak mówi tytuł wywiadu, że kolarstwo to sport dla ludzi z wyobraźnią. Przecież ja ani na Cumbre ani na Coll de Rates 2 jakiejś wielkiej kondycji nie miałam. Ale upór i chęć, by tam dotrzeć, już jak najbardziej tak.
Dzięki temu wszystkiemu przyciągałam do siebie ludzi podobnych i tak razem przemierzaliśmy góry, czy oceany (dni na Atlantyku wspominam jednak dość monotonnie, jak każdą inna niestrawność) lub, kiedy byliśmy sami i dzieliła nas ogromna odległość, ale mogliśmy sobie o tych przygodach opowiadać. O drobnych rzeczach widzianych każdego dnia i o tych większych, ale przedstawianych w jeszcze ciekawszy sposób, niż nimi były dla ogółu. Niekoniecznie o zdobywaniu K2 i wygranej w podwarszawskim wyścigu o puchar wójta, bo raczej nigdy niczego nie wygram.
Braku wygrywania trochę żałuję, bo jednak choć raz bym chciała usłyszeć: „Pani Kamilo, to pani była dziś najszybsza”. Nabrałam takiej chęci kiedy zabierałam Gracjana do McDonalda w Calpe. Jak gdzieś byliśmy razem to zaczynałam tyradę o tym jaka to ja jestem głodna i jak bardzo żołądek dotyka mi już kręgosłupa. A, że on wiedział o moich problemach z jedzeniem, gdzie odczuwanie głodu zaczynało być objawem zdrowia, to sam nagle chciał coś przekąsić. To się nazywa troska! I wtedy ja szybciutko wyskakiwałam z hasłem: „O patrz, McDonald przy drodze! Co za zbieg okoliczności!” Ciągle powtarzał, że był tam może 5x w życiu, w tym już całe 3 ze mną. I wciągając moje frytki opowiadał mi jak to jest jechać za pilotem i pytać go tylko „ile mam przewagi”. Słuchałam jak natchniona. Jak nawiedzona. Tak, że aż cała umazałam się makkanapką, a sałata spadła mi na kolana.
Wysiłek i czas włożony w trening wolę jednak przeznaczyć na swój rozwój kreatywno-zawodowy, by miesiące zimowe móc przetrwać w Hiszpanii lub innym ciepłym miejscu. Według mojego systemu wyceny zjawisk okołożyciowych, przewyższa to wartość plastikowej, złotej nagrody i chwili pomachania innym na podium.
Kilka lat temu, jak mówiłam wszystkim, że zostanę fotografem i rzucę „normalną” pracę, to wszyscy turlali się ze śmiechu, a w przerwach od tego turlania pukali w czoło. Obecnie też większość ludzi uważa to za zajęcie niepoważne, bo przecież siedzenie za biurkiem i przewalanie papierów to jest dopiero coś odpowiedzialnego, co tworzy lepszy świat i napycha konto, tak, że pęcznieje ono aż strzeli guzik. Jeśli jednak fotografowanie udałoby mi się na nowo intensywnie połączyć z podróżami i dołożyć do tego pisanie o obu, to w końcu byłoby to moje spełnienie. Pierwszy raz powiedziałam to chyba z 10 lat temu: że chciałabym pływać jachtem, mieć na nim rower i odwiedzać przeróżne zakątki. Fotografować je i o nich pisać w sposób odbiegający od suchego, poprawnego przedstawiania faktów. Że też ja wtedy nie założyłam tego bloga 🙂
Jeśli wyobraźni Ci nie brakuje, to dobrze trafiłeś. Może zrobimy coś razem. Lepiej róbmy to szybko zanim zrealizuję swój plan powrotu na etat. A, że wrócić miałam już rok temu, to może nasze wspólne podróże nie są aż tak bardzo zagrożone…
Wywiad, w którym opowiadam dlaczego rower i fotografia oraz, czy w ogóle kiedykolwiek gdzieś wystartuję jest na Portalu Kolarskim/Rowerowym Wysportowani.