W zeszłym roku średnia temperatura zimą wynosiła coś koło 10 stopni. Na plusie. W tym roku nie. W tym roku pojawiła się nawet pokrywa śnieżna, co jak na polską zimę, jest dość osobliwe. I co zrobić by mieć Training Peaks na zielono? Jeździć po śniegu. Chwilę jeździłam. Przewentylowało mi to płuca lepiej niż zrobiłyby to zabiegi w sanatorium.
Czy smog jest wymysłem tegorocznym? Nie. Ale przy dodatnich temperaturach w latach ubiegłych przecież nikt nie palił w piecu. Ani śmieciami, ani boazerią ani plastikowymi krzesłami z grillowej altanki. Po prostu nie palił. Faktycznie oszronione pola wyglądały imponująco. Można rzec, że bajkowo. Poranne wschody słońca nad polami też. Byłam pewna, że zima minie mi na zewnątrz. Aż pewnego dnia, po 2h darcia się do koleżanki na trasie zrozumiałam, że może i nogi mogą dużo, może można sobie wmówić, że jest ciepło, że mam super czapkę i wszystko inne też super, ale 2 tygodnie bez jakiegokolwiek treningu przez wysoką gorączkę i zapalenie gardła posłało mnie do sklepu z trenażerami.
Przyjechał trenażer. Nie wiem dlaczego nie liczył mi kilometrów. Dopiero aktualizacja Garmina coś z tym zrobiła. Wyciągam go z pudełka. Ustawiam. Uświadamiam sobie, że nie mam opony. Ciężki wybór pomiędzy niebieską a czerwoną. Do mieszkania na pewno bardziej będzie pasowała mi niebieska. W końcu Tacx też jest niebieski. Mam niebieskie poduszki. Świetnie. Biorę! Szkoda jedynie, że oponę kupiłam na koło 29. Szybki sprint do sklepu. Chcę już wsiąść i jechać. Wszystkie piloty do wszystkich telewizorów gotowe. Telefon naładowany. Zmieniam oponę. Mam wrażenie, że wykonano ją z kamienia. Nie włazi. Szarpię się i szarpię. Dźwięki jakie przy tym wydaje są dość osobliwe. Przypominają mi zakładanie nowych, zmarzniętych butów narciarskich. Mija pół godziny. Siedzę dumna jak paw. Mam pościerane palce, ale siedzę dumna. Jak paw. Jak sto pawi. Jak sto pawi, które się rozmnożyły i mają małe, kolorowe, śliczne pawie. Zadowolona. W tym czasie serial, który miałam obejrzeć podczas „jazdy” już się skończył. Wsadzam koło na trenażer. I coś mnie oświeca. Coś mi tu nie pasuje.
Zmieniłam oponę w przednim kole. Tego dnia nie zrobiłam już trenażera. Wyszłam na mróz. Z kołem od Planety. Paw stracił kolory 🙂 ja zyskałam siność skóry. Ale Training Peaks na zielono.
Po paru tygodniach zauważyłam, że tacx coś mnie oszukuje. Nie mogę jechać aż tak wolno. Tak wolno się nie da jechać. W oponie nie ma powietrza. Złapał kiedyś ktoś z Was gumę na trenażerze? Nigdy nie złapałam gumy na szosie. Na trenażerze w pokoju tak. Chyba przegryzł ją piesek. Piesek nie znosi rowerów. Ja nie znoszę jak je obsikuje. Zawsze mówię, że żyje jeszcze tylko dlatego, że jest bardzo ładny, a ja brzydzę się przemocą. Przywiązałam się do tego trenażera. Może dlatego, że zgubiłam klocki hamulcowe i bez klocków na drodze było mało bezpiecznie.
Trenażer, bieganie, siłownia, basen, wolne. Trenażer, bieganie, siłownia… powtórzyć. Polubiłam bieganie. Polubiłam siłownię. Polubiłam basen. Basen najbardziej. Szczególnie jak instruktor powiedział, że mam silne nogi. Na święta dostałam różowe płetwy. Ależ ja byłam szybka w tych płetwach 🙂 czekałam na piątek, bo w piątek był basen. I na poniedziałek. Poniedziałki zimą były wolne. Pod koniec zimy zauważyłam, że chyba tylko 2x byłam na jakieś imprezie. Obejrzałam wszystkie głupoty w telewizji. Konsekwentnie realizowałam plan, który miał spełnić marzenie M. Żebym ścigała się na szosie. Sama przecież też chciałam. Do ścigania się po lesie na Mazowszu taki zapierdziel nie jest potrzebny. Grunt, że czułam się coraz szybsza.
Basen. Oddaję zegarek. Urocza pani z okienka:
-Zero złotych.
-Jak to? (byłam na pewno dłużej niż godzina)
-Czasu kiedy stoi pani nad wodą i boi się skoczyć już Pani nie policzę.
Śmiech.