Hiszpański test CANYON EXCEED CF SL 8.0 PRO RACE

Hiszpański test CANYON EXCEED CF SL 8.0 PRO RACE

Jak do tego doszło nie wiem

Ciepły klimat zimowej Hiszpanii. Mnóstwo słońca przez ponad 3 miesiące pobytu. Samochód wypakowany po brzegi rowerami szosowymi, wieloma torbami z moimi przeróżnymi stylizacjami, sprzętem serwisowym i stosem sprzętu fotograficznego godnego czerwonych dywanów oraz skaczącym po tym wszystkim jamnikiem. Czego nam brakowało? Zdecydowanie roweru mtb dla mnie, który pozwoliłby mi opuścić znane już andaluzyjskie asfalty i ruszyć na większą przygodę w teren. Dlatego też wpadłam na pomysł poproszenia o rower testowy. Uda się albo nie, ale nawet jak wyjdziesz na idiotę (nigdzie nie startuję, poziom sportowy reprezentuję… średni), i tak uważam, że zawsze warto próbować, szczególnie jak jesteś osobą rozpoznawalną i masz talent do tworzenia treści zarówno tekstowych i wizualnych. Rozmowy trwały dłuższą chwilę, gdyż kobiety z natury nie są za bardzo zdecydowane. Marzyłam o LUX, coś mówiłam o gravelu, ale skończyło się na Exceed CF SL 8.0. PRO RACE, który okazał się bardzo fajnym wyborem na miejscowe trasy w okolicy Malagi.

Dawno dawno temu

To właśnie od Canyona tak naprawdę wszystko się zaczęło. Ktoś poznał kogoś, potem tę osobę poznano z innymi i tak oto, jeszcze na starym rowerze, dołączyłam do kolarskiego świata Warszawy i szybko przeniosłam się w góry. Rok? Chyba 2013. O ile dobrze pamiętam, gdyż od tamtej pory wydarzyło się mnóstwo rzeczy, zwiedziłam ogromny kawał świata i poznałam tyle osób, że ciężko znaleźć odpowiednią szufladkę w pamięci, by być precyzyjnym w kwestii kalendarza.

Oczywiście moja kolarska droga miała już wiele kilometrów, ale nie odjeżdżałam zbyt daleko od domu. Z resztą… na pewno wiecie to wszystko, gdyż wielokrotnie podkreślałam fakt, że rower nie pojawił się w moim życiu wraz z modą na sportowy tryb życia, a zwyczajnie był na wyposażeniu domu od zawsze. Kiedy odkryłam te wszystkie lasy, zapragnęłam jeździć na czymś lepszym. Kolega polecił mi pewną markę z Niemiec (jeszcze wtedy bardzo mało znaną) i po kilku tygodniach oczekiwania na kuriera w swoim maleńkim pokoju, jeszcze w domu rodziców, składałam białego Canyona Grand Alu 7.0, który od razu stał się moim dobrym przyjacielem i towarzyszem wielu, zarówno towarzyskich ciepłych wieczorów, jak i samotnych mroźnych poranków.

Przybywa karton

Ale niestety do sąsiadów. My nie znamy hiszpańskiego, więc na migi pokazujemy, że to mój rower i we dwoje biegniemy do domu go składać. To znaczy kolega trzyma kamerę, a ja zajmuję się składaniem i poprawianiem kadrów. Ciężko jednak być aktorem, reżyserem i operatorem naraz, więc materiał zrobiliśmy pod słońce, przez co płakałam pół wieczoru (haha znacie jakichś artystów niewrażliwych na własną sztukę?). Unboxing to naprawdę miły moment. Tak samo jak pierwsza jazda. Szczególnie, że pod naszym hiszpańskim domem jest mały kawałek zieleni, na który można szybko wyskoczyć i zrobić wyczekiwaną inaugurację, a potem ruszyć w prawdziwy teren.

Pierwsze chwile razem 🙂

Choć w community Canyona jestem od dawna, to dalej miło jest czytać ten napis.

Jeszcze chwila składania…

I jest! Już go lubię!

Zaczyna się jazda

Jeśli spodziewacie się szczegółowego (i masakrycznie nudnego) tekstu o częściach, podzespołach i innych niuansach, to znajdziecie jest tu: https://www.canyon.com/pl-pl/mtb/exceed/2019/exceed-cf-sl-8-0-pro-race.html Moim zadaniem jest pokazanie czym ten rower jest w praktyce, szczególnie kiedy mój poprzedni miał koła 26”, był aluminiowy, a na jego przedzie kręciły się trzy blaty. Pochodził bowiem z epoki zaraz po tej, którą kojarzymy z kamieniem łupanym.

Pierwsze wrażenie? Rozmiar i geometria wydają się jakby były dla mnie stworzone. Zupełnie jakby odlew tego wszystkiego był najpierw na mnie mierzony dokładnymi centymetrami. Ustawienie skoku widelca zajęło nam dosłownie chwilę. Uczucie stabilności i przyczepności (spotęgowane wieloletnią jazdą na rachitycznej szosie 6,8kg) w ogóle nie ustawało. Szybkie wybicia, parę krawężników, okrążenie kilku palm, minięcie kóz i następnego dnia ruszyliśmy już na trasę do Montes de Malaga, a potem na odcinki już bardziej enduro do iście tropikalnego i pięknego lasu obok tzn. bliżej autostrady (POLECAM!!). Swoją drogą ile to ja lat już marzę o wizycie w prawdziwie podmokłym, tropikalnym lesie… i nigdy do niego nie trafiam.

Byłam pewna, że w szpitalu zabranie gipsu, kiedy tylko zacznę gdziekolwiek zjeżdżać, a ludziom ze śmiechu powypadają zęby, gdy zobaczą moje żałosne akrobacje lub mozolne wspinanie się pod każdą górę. Rower mtb przy szosie to przecież jak czołg przy regatowej żaglówce…

Nic z tych rzeczy, czyli nie jest tak źle

Śmiało można rzec, że zwyczajnie wsiadłam i pojechałam, czując jakąś taką swoistą jedność z tym rowerem i kompletne nad nim panowanie. Czyli bez gadania, że to źle, tamto nie pasuje i stawania co chwilę, by wprowadzać poprawki, a wieczorem wiadomo: allegro i szukanie innych mostków, długości korb i wylewanie żali.

Sztywna, lekka rama (dodam, że cały rower w rozmiarze M bez pedałów to jedyne 9,8kg), równie sztywne osie i wysokiej klasy lekkie, karbonowe koła Reynolds TR 249 z ciekawym tylnym zamykaczem (1590g cały set, 390g sama obręcz) wraz z piastą boost pozwalają na doskonałą precyzję prowadzenia roweru.

 

Sztywna oś to też nowość w moim życiu.

Bardzo ciekawy zamykacz tylnego koła.

Co to oznacza w praktyce? Choćby to, że koło przy mocnym pochyle, charakterystycznym dla każdego skrętu na trudniejszej trasie, nie wygina się tak mocno jak tańsze odpowiedniki, więc potocznie mówiąc, nie wypadniesz tak łatwo z zakrętu, ani też koło nie poślizgnie się tak szybko. Mniej zwiedzania jagód twarzą. Jeśli do tego dodamy opony MAXXIS ICON 2.2 o niezbyt agresywnym bieżniku (szybkość!), zestaw wydaje się idealny na hiszpańskie sypkie i miejscami ubite, czyli bardzo śliskie szlaki i luźne, małe kamienie, które są tu niemalże na każdej trasie i dobrze daje sobie radę z trudniejszymi singlami. Sugestie? Na przód dałabym chyba coś o większym klocku, jeśli ktoś chciałby jeździć po terenie bardziej błotnistym i z ostrzejszymi kamieniami.

Maxxis IKON 2.2 – opony wręcz idealne na andaluzyjskie suche drogi.

Co jeszcze pomogło w płynnej jeździe po stromych drogach z małą przyczepnością? Na pewno widelec Rock Shox SID RLC 100mm. Dla mnie osobiście ogromnym ułatwieniem była możliwość blokowania amortyzacji podczas jazdy za pomocą manetki, która kiedyś, zupełnie jak kolorowy telewizor, wcale nie była standardem.

Fantastycznie pracujący widelec.

Zapomniałabym jednak o rzeczy najważniejszej. Rama 29 cali . Przesiadka z roweru 26 na 29 to jak zamiana Fiata Panda na Land Rovera. Prostej matematyki niby nie trzeba tłumaczyć, ale większa powierzchnia styku opony z podłożem gwarantuje dużo płynniejszą i wygodniejszą jazdę, gdyż większość małych dziur i nierówności jest zwyczajnie nieodczuwalna (w tym zapewne swój udział ma również doskonale pracujący i również lekki widelec). Na przestrzeni lat o wyższości większych kół nad mniejszymi powiedziano już wszystko i każdy zwolennik 26” zdążył już wszędzie napisać swoje przekonania o mniejszej zwrotności i wolniejszym przyspieszeniu swoich większych kolegów, więc pominę opisywanie tego odgrzewanego kotleta. Szczerze? Nie zauważyłam nic takiego. Może dlatego, że na moim Grand Canyonie wpadałam w każdą najmniejszą dziurę i brak szybkiej reakcji powodował częste loty przez kierownicę. Nie mówiąc już o tym, że rower mtb zaczął mi się kojarzyć z kompletnie obitą częścią ciała, która zaczyna się tam gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Inna kwestia jest taka, że na rowerze 26” w rozmiarze S zawsze czułam się jak miniaturka rowerzysty i podświadomie wszyscy wydawali mi się szybsi (świadomie też…). Jeżdżenie po lesie stało się więc dla mnie czymś koszmarnie upierdliwym, niewygodnym i w kółko mówiłam każdemu, że pora kupić fulla. A rozwiązanie stało za rogiem. To znaczy siedziało gdzieś w kartonie w fabryce i ważyło mniej niż sprzęt z pełnym zawieszeniem. Dlatego też wszystkie swoje pieniądze przeznaczyłam na szosę i wszystko, co z nią związane, ale tęskniłam za dłuższym przebywaniem w czystej naturze, której szosa nie daje.

Rzut na rower z przodu. Nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z ramą 29″.

Szeroka kierownica to zawsze gwarancja stabilności.

Co napędza rower?

Tak jak Skoda napędza Tour de France, tak tutaj, w najprostszym ujęciu pracę te wykonują NOGI. To może być jedyną znaczącą wadą tego sprzętu… Obiecałam, że wpis będzie pozbawiony zbytniego rozpływania się nad sprawami czysto technicznymi, ale bez kasety (SRAM XG-1275 EAGLE, 12S 10-50), korby (TRUVATIV STYLO CARBON DUB, 12S 34 zęby), łańcucha (SRAM GX EAGLE ) i przerzutki (SRAM X01 EAGLE ) rower raczej nie pojedzie. Szeroki zakres przełożeń gwarantuje sprawną jazdę zarówno z góry, jak i pod strome wniesienia, a napęd 1×12 według mnie powinien zostać wynaleziony już dawno temu. Nigdy bowiem nie zrozumiem sensu istnienia trzech zębatek z przodu w całej rowerowej ewolucji. Osobiście jestem wielkim zwolennikiem grip shiftów zamiast trigerów, gdyż zmiana przełożenie przy ich użyciu przychodzi mi o wiele łatwiej i szybciej, a przy okazji można poudawać, że właśnie pędzi się motocyklem. W praktyce oznacza to niespadanie z nagle pojawiającego się, stromego podjazdu i brak obawy o zerwanie linki, którą zawsze miałam gdzieś z tyłu głowy siłując się z triggerami. Jeśli już jesteśmy przy linkach, warto dodać, że w tym modelu zostały one poprowadzone wewnętrznie, co wpływa na większą estetykę, mniejsze zabrudzenie i możliwość uszkodzenia. Ciężko jest mi wypowiadać się o hamulcach, gdyż po przesiadce z szosy każde według mnie zachowują się super, czyli po prostu hamują wtedy kiedy chcę i robią to natychmiast.

Szeroki zakres przełożeń i wygodny w obsłudze napęd 1×12.

Czym jeszcze charakteryzuje się ten rower? Blokadą skrętu kierownicy na ramie, co nie pozwala na jej przekręcenie i uszkodzenie ramy manetką, co zapewnia też większe bezpieczeństwo naszej skórze podczas upadku. Canyon dodatkowo zawsze dołącza pompkę do amortyzatora i bardzo elegancko zapakowany zestaw narzędzi niezbędnych do złożenia roweru, w tym również prosty klucz dynamometryczny.

Przydatny detal: blokada skrętu kierownicy.

Jakieś minusy?

Exceed CF SL 8.0. PRO RACE to model męski, więc i siodełko, które z nim otrzymujemy jest męskie. Mi kompletnie nie przypadło do gustu i zwyczajnie na nim cierpiałam. W mojej opinii producenci powinni dawać możliwość personalizacji tej, jakże ważnej dla komfortu części. Mniej obeznane osoby taką niewygodę mogą skojarzyć z całym rowerem i wystawiać mu złą opinię.

Wydaje mi się również, że rowery górskie bez regulowanej sztycy powinny mieć łatwo regulowania siodełka na górzystej trasie. Z racji na brak prostego do otworzenia (i zamknięcia) zacisku sztycy musiałam wozić ze sobą klucz. Szczegół niewielki, ale bardzo utrudniający użytkowanie.

Męskie, wąskie siodełko. Zamykacza sztycy BRAK.

Na mtb większość osób jeździ w rękawiczkach (szkoda skóry i paznokci, SERIO) i w przypadku tego modelu proponuję przy nich zostać, gdyż dla gołej dłoni gripy nie są zbyt wygodne już od pierwszych metrów (szczególnie kiedy jest gorąco).

Cienkie, trochę szorstkie gripy. Mi nie podpasowały, ale każda ręka jest inna i w rękawiczkach było już ok.

Ogólne wrażenie

Na pewno nikogo nie zdziwi, kiedy napiszę, że rower jest najzwyczajniej w świecie ŁADNY. Od kiedy MAXXIS rezygnuje z żółtych napisów, świat jest bardziej estetycznym miejscem. Do tego dochodzą białe litery na obręczach, które dodają swoistej czystości i kontrastu w ogólnym odbiorze osoby uzależnionej od najlepszego designu i estetyki na wysokim poziomie. Rama pozbawiona jest udziwnień, wygląda smukło i sportowo. Model jest sprzedawany w wersji kolorystycznej czarny mat z dodatkiem niebieskiego lub szarego. Zestaw ten gwarantuje pewną uniwersalność i nie będzie nachalnym hitem jednego sezonu. Co bym zmieniła? Czerwoną gumkę na amortyzatorze, gdyż nie znoszę tego koloru.

To niby tylko detal, ale ja naprawdę nie znoszę czerwonego…

Czy po tym zdaniu będziecie jeszcze czytać dalej? Jeśli tak, to uwierzcie, że to naprawdę dobra, lekka, wygodna i zwinna maszyna, którą rządzisz Ty, a nie napotkane przeszkody. Przede wszystkim warta swojej ceny 13 699 zł. Wydaje się ona wysoka, ale konkurencja nie sprzedaje takich konfiguracji taniej (śmiało mogę napisać, że jest SPORO drożej, a wcale nie tak ładnie, ale to też kwestia sentymentu u mnie). Wspólnie przeżyte przygody będą na pewno warte więcej, a na resztę polecam system rzetelnego oszczędzania jeśli chcecie zwinnie jeździć po prawdziwym terenie i się nie nadźwigać. Oko też na pewno się ucieszy! Czy sama bym kupiła? Zdecydowanie tak. Nawet trochę o tym myślę… ale podczas trzymiesięcznych hiszpańskich wakacji gdzieś zgubiłam portfel z napisem „nowy rower” 🙂

 

I ja 🙂
(podziękowania dla sponsorów: Castelli, Primal Europe i Dotout)


P.S. Jak dotąd zaliczone tylko niegroźne upadki i otarcia.

P.P.S. Zdjęcia zostały wykonane przeze mnie, więc jeśli szukasz fotografa zerknij w dział kontakt 🙂