Dlaczego rak to tragedia, nie wymówka dla „not only positive vibes people”?

Dlaczego rak to tragedia, nie wymówka dla „not only positive vibes people”?

Pora wrócić do bloga. Nuda robi swoje. A że posiedzę tak w domu/szpitalu z rok, to może jest to moja szansa, by przelać myśli na papier, potem znowu zacząć wyjeżdżać i nie dać domenie umrzeć. Trzymajcie kciuki, aby tematy do postów były bardziej rowerowe i mniej parszywe! Jak większości z Was wiadomo, od kilku miesięcy mierzę się z rakiem piersi i wszystkimi konsekwencjami z tym związanymi, a ich lista w kółko się wydłuża.

Od kiedy jest to wiadomość publiczna, mam okazję rozmawiać na ten temat z wieloma osobami. I powiem szczerze, że trochę włos się na głowie jeży (tym, co mają włosy oczywiście, ja już tak średnio…). Do tej pory byłam przyzwyczajona do takiego obrotu spraw, w którym rozmowa na temat bardziej fachowy opiera się na odwieczne zasadzie „nie wiem, ale się wypowiem i będę się wykłócał”.

Dlatego też osoba, która nigdy nie zajmowała się fotografią, próbowała zawsze mnie przekonać, że wie lepiej jak robić zdjęcia (i czym). Ktoś to nie ma nawet roweru też wiedział co jest lepsze i co kompletnie niepotrzebne (moja przygoda z rowerem trwa 33 lata… powiedzmy, że jakaś wiedzę zdobyłam i pamiętam SHIMANO SIS, tak jak niektórzy pamiętają rower Ukraina i akurat z nimi rozmawia się świetnie!) Ciężko jednak było oburzać się, że ktoś nie zna tajników na przykład fotografii, psychologii, psychiatrii, żeglarstwa, kolarstwa, lotnictwa, marketingu czy nie odgadł jeszcze wszystkich tajemnic zakamarków umysłu jamnika. Składa się to bowiem na listę tematów, którymi będąc przez lata zaciekawiona, zebrałam całkiem szeroką wiedzę w ich meandrach. Jednak prosta medycyna to, przyznacie, trochę co innego. Dotyczy każdego ciała i każdego życia. Warto więc coś o niej wiedzieć. Bez powtarzania bzdur i mitów zaczytanych w Internecie. Bez pytania chorej osoby jak spędza ferie (na oddziale onkologii), jakie ma plany na wakacje (operację 1,2,3 i miesiąc codziennej radioterapii, jak pójdę na dłuższy spacer to będzie to super lato) i dlaczego w ogóle śmie być ponura (może dlatego, że się boi, że umrze? Dacie wiarę?). I tym o to sposobem, pomimo że obiecywałam sobie, że nauczę się pisać bardziej poprawnie i nieugładzone myśli sprowadzać choćby do lepszej polszczyzny i zasad liryki (na poezję przyjdzie czas – np.: „Fraszka na szpital” haha), to wstęp napisałam długości rozwinięcia… wybaczcie. Poprzednie wpisy przejrzę… może nawet skonsultuję się z jakimiś polonistą. Są tu tacy? Do szkoły chodziłam dawno… a niszczenie układu nerwowego chemią powoduje u mnie często gadanie od rzeczy. No ale zaczynamy! Na nagrody literackie nie liczę, po World Press Photo na wojnę nie pojadę.

Czym jest nowotwór i czym różni się od raka?

Zacznijmy od początku. Szczególnie, że publiczny system nauczania tak bardzo w tej kwestii zawiódł. Bardzo cieszy fakt, że wszyscy znany budowę pantofelka i chrząszczy należących do królów Starożytnego Egiptu, co czyni nas ludźmi światłymi i biegłymi w ciekawej, zajmującej rozmowie przy alkoholu lub bez. Szkoda jedynie, że nikt nie przekazał nam wiedzy o dość podstawowych kwestiach medycznych, które dotyczą każdego człowieka. A to mogłoby uratować nie jedno życie. Natomiast osobom już chorym uniknąć bzdurnej paplaniny i próby naprostowania ich humoru na siłę. Nad tematem zerowej wiedzy z dziedziny psychologii pochylę się kiedy indziej. I to tak nisko, że aż rozciągną mi się mięśnie pod kolanami, a nos dotknie podłogi. Co będzie osiągnięciem, bo przecz ciągłe leżenie mam niezłe przykurcze.

Otóż każda nowa forma, która pojawia się w ciele, ale nie jest tkanką funkcjonalną, ani w pełnych 100% nie przypomina swoją budową czegoś, co już powinniśmy mieć, jest nowotworem. Dlatego też nowotworem jest pieprzyk na policzku, ale i guz mózgu czy właśnie rak piersi. Nowotwór złośliwy tkanek nabłonkowych to rak, niezłośliwy to po prostu pewien guzek czy inne znamię. Czy każdy nowotwór złośliwy jest rakiem? Nie. Są jeszcze mięsaki (nowotwór tkanek miękkich), chłoniaki (układ chłonny), glejaki (ośrodkowy układ nerwowy) i czerniaki (komórki barwnikowe, najczęściej skóra).

W dużym uproszczeniu, nowotwór niezłośliwy to zbiór tkanek, które gromadzą się jedynie w jednym miejscu. Stanowią jeden guz lub inną narośl, często są otoczone swoistą ścianą (są otorebkowane – to taki łabędzi śpiewa układu immunologicznego), dzięki czemu ich zmutowane komórki nie powędrują w inne zakątki ciała (do krwi, płuc, kości, mózgu itd.). Taki nowotwór jest wycinany lub w ogóle zostawiony do obserwacji. Koniec leczenia. Kontrola co jakiś czas. Czasem bardziej skomplikowane jest wyrwanie zęba. Oczywiście, aby wiedzieć czy mamy do czynienia z czymś złośliwym, trzeba zrobić biopsję. I to ona nam mówi z jakimi komórkami mamy do czynienia. Niespodzianką może być to, że każdy nowotwór niezłośliwy może się uzłośliwić. Dlatego nie zostawia się ich na święte nigdy, tylko usuwa jeśli tylko jest to możliwe. Moment tej diagnozy i oczekiwania jest czasem przerażającym, bardziej niż samo leczenie, ale to inny temat. Leczenie onkologiczne to seria badań co jakiś czas. Oczekiwanie na każde to horror dla i tak już uszkodzonej psychiki. Jakiś nowotwór niezłośliwy ma w sobie każdy. Większość ludzi po kilka. Ja mam jeden na przykład w kręgosłupie, Wy pewnie też. Nikt za bardzo się tym nie przejmuje. Ale oczywiście trzeba sprawdzić odpowiednimi badaniami z czym mamy do czynienia. Czasami już na oko z USG, RTG, TK, MRI widać, że to zmiana łagodna lub bardzo groźna.

Gorzej jest z nowotworem złośliwym. Rośnie jak szalony (mój wskaźnik proliferacji – podziału komórek – na 100% możliwych ma właśnie 100… i dam sobie rękę uciąć, że urósł mi w jeden dzień – takie mam wrażenie, bo poprzedniego dnia go jeszcze nie było widać pod skórą…). Każda normalna, niezmutowana cząsteczka w ciele w końcu kiedyś obumiera i zastępuje ją nowa. Młodsza, ładniejsza fajniejsza. Dlatego na przykład włosy wypadają, ale nie stajemy się do tego od razu łysi. Tak samo schodzi skóra, ale pojawia się nowa. Każda komórka ma jakiś określony czas życia. Ale nie nowotwór złośliwy, on tylko się rozmnaża. I choć może się wydawać, że jest bardzo silny, to jednak jest to komórka bardzo zagubiona i zwyczajnie głupia. Można ją zabić jej własną bronią, ale o tym później. Kluczowe w onkologii jest to, że o istnieniu większości nowotworów w swoim ciele nie mamy pojęcia. I bardzo długo nie dają one żadnych objawów. Pojawiają się one kiedy nowotwór jest już zaawansowany… dlatego warto brać udział w badaniach przesiewowych i wyłapywać zmiany na początku ich wzrostu. Tylko ten etap daje szanse na wyleczenie lub kilka lat życia. Czy muszę przypominać czym skończy się wykrycie zaawansowanej choroby? I nie… oprócz białaczki nie widać tego w badaniach krwi. Moje były idealne. Teraz, już podczas chemioterapii są takie jakby krew przemieszać z domestosem. Bo właśnie z tym specyfikiem kojarzy mi się to „lekarstwo”.

„A to tego nie da się po prostu wyciąć?”

To pytanie, które słyszę non stop. Niedługo zacznie mi ono dzwonić w uszach nawet przy głośnej muzyce. A słucham głównie rocka. No… oprócz tych momentów, kiedy uczę się włoskiego z pioseneczkami z San Remo, których na pewno nie zna nikt, bo ich autorzy wydali je 20 lat po występie. Ja za to zasłyszałam je w sklepie gdzieś na wsi, jak szukałam wody na rowerze podczas siesty. Odpowiedź jest bardzo prosta. Gdyby raka dało się ot tak wyciąć i po sprawie, w ogóle nie byłoby takiej specjalizacji jak onkologia. Chirurg, krótki zabieg, za 14 dni zdjęcie szwów, do widzenia. No… może w przypadku narządów wewnętrznych jakaś dłuższa obserwacja.

Komórki raka natomiast odrywają się od pierwotnego guza i zazwyczaj przez najbliższe węzły chłonne (szczególnie w przypadku piersi) lub przez krew wędrują w inne miejsca i tam zakładają swoje kolonie. Rozmnażają się w tempie oszalałym, aż w końcu zajmują znaczną powierzchnię jednego lub wielu organów i uniemożliwiają ich prawidłowe działanie. Co prędzej, czy później prowadzi do śmierci. Śmierci człowieka, nie śmierci raka, bo RAK SAM NIE UMRZE. Rak zagnieżdżony w piersi oczywiście nikogo nie zabije. Ale ten, który powędrował już w inne miejsca TAK, a i owszem. Dlatego ktoś kogo znacie mógł umrzeć z racji na niewydolność płuc, ale wzięła się ona od guza w piersi, który się rozprzestrzenił na płuca. Czasami od diagnozy do śmierci mijają tylko 2 tygodnie. Czy już jest jasne dlaczego ta choroba jest tak niebezpieczna?

Oczywiście guz wycina się na początku lub na końcu leczenia (to drugie to mój przypadek, musi być on zmniejszony chemią – na dzień 18.02. pierwotny dwucentymetrowy guz niemalże zniknął, co nie znaczy, że komórki nowotworowe gdzieś tam sobie po mnie nie skaczą). Jednak właśnie nie ma żadnej możliwości w obecnej medycynie, która pozwala na sprawdzenie czy po ciele nie biegają już jakieś szalone komórki nowotworowe i nie chcą wskoczyć na któryś organ. I właśnie to je ma zabić chemioterapia. I tu mamy najgorszą i najdłuższą część leczenia onkologicznego (dłuższa jest jedynie hormonoterapia). Chemia zabija raka, ale przy okazji absolutnie każdą inną zdrową komórkę ciała, która szybko się dzieli. Porównywałabym to do picia trucizny. Domestos lub kret do rur to dobre porównanie. Niszczy wszystko, co spotyka na drodze. Uszkadza DNA komórek rakowych, ale i tych w wątrobie, nerkach, sercu, jajnikach, całym układzie nerwowym itd. Stąd lista skutków ubocznych chemioterapii jest dłuższa niż paragon z LIDLA całego bloku przed świętami. I są to bardzo bolesne i nieprzyjemne skutki. Nie należy kojarzyć tego z wysypką czy bólem głowy po przyjęciu leku na kaszel. Wytłumaczenie każdemu z osobna dlaczego czas chemii nie jest zwyczajnie czasem wolnym od pracy, beztroskim życiem działkowicza lub kuracjusza sanatorium, zajmuje mi codziennie przynajmniej ze dwie godziny. Toteż możliwe, że poruszę ten temat w innym wpisie. Wraz z innymi konsekwencjami, o których większość osób nie ma pojęcia, a lubi wyrazić swoje opinie o tym, „że siedzę w domu i użalam się nad sobą zamiast korzystać z życia i czasu wolnego”.  Bo przecież „jestem młoda, zdrowa, całe życie przede mną”. A nie czekaj…

„To ile Ty jeszcze będziesz żyła?”

Długo. A Ty ile? 🙂

Choć jak to napisałam, znowu nie jestem aż tak bardzo pewna, lekarze też nie, wyrażenie „będzie dobrze” też tej pewności nie przywraca, a koszmarnie denerwuje. Wraca do mnie lęk przed śmiercią. Odzywa się przed każdymi badaniami (a są co tydzień, po leczeniu co 3 miesiące), każdą wizytą u lekarza, z każdą odroczoną chemią. Również wtedy, kiedy widzę letnie ubrania w szafie lub słyszę, że za rok to gdzieś pojedziemy. Gdzieś z tyłu głowy mam pytanie, czy ja tego czasu dożyję? W jakim stanie będzie moje ciało? Czy w ogóle będę swobodnie chodzić? Czy utrzymam szklankę w dłoni? Czy ja w ogóle wytrzymam chemię? Wytrzymam to nie znaczy CZY BĘDĘ MIEĆ DOBRY HUMOR Z TEGO POWODU,  POZYTYWNE NASTAWIENIE I WESOŁE NASTAWIENIE. To pytanie czy moja wątroba ją zmetabolizuje i czy cały organizm nie padnie.  Od samego początku pada czynność szpiku, a wraz z nią cała odporność organizmu. W skrócie: tworzy to błędne koło i efekt kuli śnieżnej zarazem, gdzie ostatecznie można umrzeć z powodu przeziębienia. I tu uwaga: nie ma pożywienia, które jest w stanie zwiększyć ilość białych krwinek. Sok z buraka też na to nie działa. Przypomnę bowiem, że to choroba śmiertelna i często na nią się umiera. To jest bowiem jakaś taka część, której ludzie nie przyswajają i boja się powiedzieć głośno. Myślą, że jak będą myśleli optymistycznie, to na pewno nie umrą. Równie dobrze można nie jeść 100 dni i liczyć na to, że pozytywne myślenie Was odżywi. Dlatego ciągle słyszę, że jednak powinnam wyluzować trochę i się nie martwić. Serio? Jestem niezwykle ciekawa jak ci doradcy sami ogarnęliby taki topór wiszący non stop nad głową, złe samopoczucie,  użeranie się ze służbą zdrowia, brak pewności jutra, obawę o życie po chorobie. To problem nieco bardziej zaawansowany niż lamenty nad tym, że na wczasach nie dali Wam pokoju z widokiem na morze, a kalmary były za mało słone.

O roli pozytywnego myślenia i tego jak błędnie je ludzie postrzegają wypowiem się następnym razem. Jak ktoś znowu mnie zdenerwuje. Wtedy objawia się we mnie większy talent literacki i skłonność do ciekawych metafor. Hehe. Ktoś czyli znawca psychologii z instagrama. Tam można wszystko.

Wracając do meritum. Moja choroba nowotworowa jest zaawansowana tylko miejscowo. Nie mam widocznych przerzutów. Guz dobrze reaguje na chemię, czyli umiera. Oczywiście pozostałości po nim zostaną wycięte, najbliższy węzeł chłonny też. Kwestia mastektomii jest otwarta. To też jest temat, o którego omówienie pokuszę się innym razem bo tekst: „mam nadzieję, że nie boisz się mastektomii, bo możesz sobie zrobić nowe cycki jak Angelina Jolie” utknął mi w pamięci tak mocno, że wymaga dłuższego komentarza, który muszę przemyśleć, aby nie użyć za dużo przekleństw. Niestety rak trójujemny i każdy inny w sumie też bardzo lubi powracać. Dlatego też nawet po wyleczeniu w tym roku, wchodzę w chorobę przewlekłą. Mogę już nigdy nie zachorować, ale… życie już nie będzie takie samo. A strach przy każdych badaniach kontrolnych zostaje. Plus każdy stres i każde wspomnienie zostaje w mózgu. Nie wiedzieliście?

„Skąd to się przyplątało? Skąd się bierze rak?”

Rak nie jest ciałem obcym. Nie jest wirusem czy bakterią. Powstaje z JEDNEJ zmutowanej komórki, której organizm nie upilnował i dał jej się rozmnożyć. Takie komórki krążą w wielu osobach, ale zdrowy układ immunologiczny jest zabija. Większość z Was ma lub kiedykolwiek miała nowotwór albo i raka. Ci, u których komórka nowotworowa miała pole do rozmnażania niestety dowiedzą się, że są chorzy jak guz już urośnie. Szacuje się, że musi powstać około miliarda komórek, aby można było go wychwycić. Czynniki sprzyjające to alkohol, zła dieta, narażenie na rakotwórcze substancje, zbyt częste przebywanie na słońcu bez filtra, genetyka, otyłość, podeszły wiek, nierodzenie i niekarmienie dzieci piersią, nikotynizm, brak ruchu oraz oczywiście STRES. Znakomita większość osób kilka lub kilkanaście miesięcy przed diagnozą przeżywała silny stres lub wstrząs emocjonalny. Lub 50 takich wstrząsów. Organizm nie miał wtedy siły zajmować się niszczeniem komórek nowotworowych. Cóż. W moim przypadku, oprócz ogólnej stresującej i niestabilnej sytuacji od pierwszego dnia życia, mogę wymienić konkretne osoby i zdarzenia, które były dla mnie zwyczajnie wstrząsające. I nie będę tu poprawna. Nie życzę im, a mają one konkretne imiona i nazwiska, wcale dobrze. Bez względu czy zachowuje to na pochwałę czy nie.

Jaki z tego morał mamy?

Czy nie zmarnowałeś 10 minut na czytanie? Wyrażam nadzieję, że nie.

Co robić, aby ustrzec się przed najtragiczniejszą konsekwencją raka? Często badać. I zdrowo żyć. I mieć SZCZĘŚCIE. Badania profilaktyczne są dostępne. Duża część to koszt jednej lub dwóch wizyt u manikiurzystki. Tylko wykrycie nowotworu we wczesnym stadium pozwala na jego wyleczenie. Później zostaje już tylko przedłużanie życia CIĄGŁĄ CHEMIOTERAPIĄ (w uproszczeniu, są różne rodzaje guzów i nowotworów i na część jest wieloletnia hormonoterapia lub immunoterapia, która też ma słabe skutki uboczne). I choć bywa, że są to lata, to jednak nie jest to to samo życie. Niestety nie ma lekarstwa na zaawansowanego raka, ani też leku, który by jemu zapobiegał. Nie ma też szans, aby kiedyś pojawił się „ogólny lek na raka”. Odkryto już za dużo rodzajów nowotworów i za bardzo się one między sobą różnią. Samych podtypów raka piersi jest z 6. I każdy niszczy się czymś innym. Dlatego argument o zmowach pharm świadczy tylko o osobie, która go wypowiada.

Część moich koleżanek i instakoleżanek już poszła na badania. U mężczyzn badaniem przewiewowym jest badanie prostaty, u kobiet cytologia i USG lub/i mammografia. W nieco starszym wieku również kolonoskopia dla wszystkich. To są rzeczy oczywiste. Ale mało kto z nich korzysta. Lekarze wcale nie zachęcają. Ciekawe, bo mój pies dostaje SMSa od weterynarza, że ma szczepionkę…

„Dlaczego Cię to tak wkurza?”

Druga rzecz, że jestem mocno wyczerpana. Części rozmów chciałabym uniknąć. Całe środowisko wokół mnie podzieliło się na kilka frakcji. Nie każda daje mi wytchnienie i wsparcie. Pierwsza: boje się odezwać do niej, ona pewnie umiera. Rzuca się po ścianach i wyrywa włosy z głowy (jak jeszcze miała). Przecież filmy pokazują, że osoby podczas chemioterapii leżą we własnych wymiocinach i innych ekskrementach. Z trupem lepiej nie gadać. A może to i zaraźliwe? Kto wie? A co jak smutek na mnie przeskoczy? Przecież taka osoba musi być non stop przybita i przygarbiona i ogólnie nie pasuje do mojego życia pełnego imprez i podróży. Personalny zbiór pod wezwaniem „Lećcie po księdza” jest dla mnie nieszkodliwy. Milczenie złotem, pamiętacie?

Płynnie przechodzimy do grupy numer dwa. To kołczowie i kaznodzieje. Sekta pozytywnego myślenia. Oczywiście nie ma nic złego w pozytywnym myśleniu. O ile pokrywa się z realiami i pozwala poruszać się w świecie rzeczywistym. To temat tak rozległy, że zanim podejmę go na papierze, to pójdę po nowe baterie do klawiatury. Dodam tylko, że sama biorę udział w tak zwanej terapii simontonowskiej, ale ona opiera się na budowaniu wiary w wyzdrowienie, a nie w skretynienie ostateczne. Ta grupa pokrywa się w 100% ze zbiorem osób święcie przekonanych i utwierdzonych w fakcie takim, że ludzki mózg działa na jakąś wajchę, guzik lub prymitywny przełącznik. Ma on tylko dwa stany: bycie wesołym i pozytywnym oraz bycie smutnym i negatywnym. Kompletnie odrzuca dorobek nauki, nie zwraca uwagi na miliardy połączeń neuronalnych i ich skomplikowane zależności. Odrzuca budowę mózgu. Jak i oczywiście nie przyjmuje, że człowieka kształtują geny, środowisko, przeszłość i tu i teraz. A więc nasze jestestwo i poglądy czy zachowanie to nie tylko wajcha, którą przełączamy siłą własnej woli. Ah… zapomniałam, że wola to też zjawisko nieco bardziej skomplikowane w swym pochodzeniu i kształtowaniu aniżeli tylko życzeniowy wymysł działający na zawołanie. Z racji na to, że opisywane osoby lubują się w uproszczeniach i odrzuceniu wiedzy wszelakiej, to według nich rak to po prostu jakaś tam dłuższa grypa. Rak nie rak. Trzeba chodzić na imprezy i cieszyć się życiem. Zamiast tańczyć na rurze można wywijać wokół stojaka na kroplówki. Sąsiad też miał nowotwór i chodził na ryby. Jaki? Nie wiem, nie znam się. Ale leczyli go tydzień. A ciotce włosy nie wypadły. Jeden pies. O co ci w ogóle chodzi? Nie przejmuj się, będzie dobrze. Powinnaś chodzić na aqua aerobik. W ogóle jesteś mało towarzyska.

Czy jest szansa, że ci ludzie zrozumieją, że to poważna choroba, ogromne zmiany w życiu, odebranie prawie wszystkiego i bardzo niska odporność gdzie od kichnięcia dostaje się zapalenia płuc? Nie sądzę. Czy chcę przekonywać? Chyba nie więcej niż przez napisanie tego tekstu wyjaśniającego, że jednak nie mam grypy. I mogę czuć się różnie. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Cieszę się, że mogłam poinformować, że leczenie trwa więcej niż pół roku. W wielu przypadkach rok lub dwa lub do końca życia. No i nie. Nie wyluzuję, bo Wy byście tak chcieli. Może jak następnym razem ktoś zapyta „czy wszystko ok z tym twoim nowotworem” to zbiorę się na odwagę i powiem co myślę o takim pytaniu. Jak k***a może być ok z nowotworem i to złośliwym? Czy ktoś zapytałby również „czy wszystko ok ze śmiercią twojej matki? Bez względu czy ma intencje dobre czy złe? Złych nie zakładam. Ale jak to brzmi…

Grupa numer trzy to ZIELARZE. Zwolennicy terapii naturalnych. Tu nie będę się rozwodzić. Część moich znajomych już pierwszego dnia odezwała się do fanów teorii spiskowych i zabroniła im odzywać się do mnie. Fantastyczna sprawa. Mniej nerwów. Mniej irytacji. Włosy wypadają wolniej. Dziękuję, ze trzymaliście ręce na pulsie. Każda minuta stresu i irytacji to dla mnie jeden dzień życia mniej.

Reszta to ludzie rozumni. Empatyczni. Fajni i normalni. Osadzeni w rzeczywistości. Dorośli. Umiejący sobie radzić z tym, że ktoś ma inaczej. Na szczęście też jest ich sporo.

Ciąg dalszy, a w nim rozwinięcie kilku wspomnianych tematów, nastąpi wkrótce.

Korzystając z okazji bardzo dziękuję wszystkim, którzy wsparli i udostępnili moją zbiórkę na leczenie. Ma ona drugą, bardziej otwartą część, gdyż moje pierwsze wyliczenia (takie na szybko) były zbyt optymistyczne w kraju gdzie już kajzerka potrafi kosztował dwa złote. A środki zebrane na 1,5% podatku będę mogła wykorzystać dopiero w październiku. Także w poniższy link dalej można kliknąć i puszczać go w świat.

Pamiętajcie, że oprócz pomocy dla mnie, szerzycie wiedzę o nowotworach. A one mogą dotknąć młodą, wysportowaną, zdrowo odżywiającą się osobę, która nie nadużywa alkoholu, nie jest otyła i nie pali papierosów. Przyszłoby Wam to do głowy? Mi nie.      

Kliknij w obrazek, aby przejść na stronę zbiórki, gdzie są również dane do przekazania 1,5% podatku.