Długość: 88km
Up: 1812m
Link do trasy
Gdzie jeździć w Calpe?
Sama wyznaję zasadę, że świat najlepiej poznawać samemu i cieszyć się ze swoich małych odkryć, gdyż te podane na tacy nie są już tak przyjemne, choć faktycznie moje 11 tygodni pozwala na bardziej swobodne snucie się po regionie niż wyjazd tygodniowy. Mieszkając w Calpe, które jest świetną bazą wypadową zarówno w góry, jak i w teren lekko pofałdowany (i w konsekwencji płaski), można jeździć codziennie na Col de Rates przez Benissę (lub z drugiej strony od Tarbeny – też super widoki), zamienić czasem podjazd na drogę na Bernię (ze Stravy wynika, że jeździ tam dużo mniej osób, a podjazd jest bardziej stromy i też kilkukilometrowy), a w ramach odpoczynku wypić kawę na murku w Morairze, co oczywiście też jest fajnym planem (jak każde inne wyjście na rower), ale jest tu kilka mniej oczywistych miejsc, które warto odwiedzić szczególnie wtedy kiedy masz ochotę na różnorodne trasy i ciekawą pamiątkę z nich w postaci zdjęć. Czyli miejsca idealne dla snujących się po świecie bez większego celu kolarzy romantycznych (tylko warto mieć na uwadze, że to wciąż nie jest płaskie Mazowsze i sama romantyczna dusza nie wsadzi nas na szczyt podjazdu siłą woli).
Pomysł na „lekkie” 90km z akcentem górskim, kanionem i jeziorem
Z Calpe wyjeżdżamy drogą N-332 (nie sposób jej nie znaleźć, bo drogi wyjazdowe są tu raptem… w uproszczeniu dwie, ale ta druga prowadzi na kawę do Morairy i tą pierwszą jechałeś na pewno z lotniska) i jedziemy nią do Altei. Jak wszędzie tutaj, nie jest to droga płaska (płaska nie jest nawet droga wokół jeziorka w Calpe, choć jest „najpłastsza” z możliwych), choć też nie nastawiajmy się na koszmarnie mordercze krzywizny, które zamieniają nogi w stal, ale 8% na licznik na pewno wpadnie, choć na chwilę. Pomimo, że droga jest drogą główną, nie jest bardzo ruchliwa (w sezonie wszystko może wyglądać inaczej… zakładam też, że od czerwca asfaltu tu już nie ma, bo topi się od upału i spływa po skałach do morza), za to ma ładne widoki na morze i porty czy ciekawie wyglądające skały w okolicach tunelu (uwaga, tu warto trzymać mocniej kierownicę, bo zazwyczaj mocno wieje). Największą zaletą drogi jest to, że ciężko się na niej zgubić trzymając kierunek Altea/Benidorm (a nie Walencja) i jest przyjemnie pofalowana.
Dojeżdżając do Altei mamy do wyboru przejazd ścieżką przy bulwarze (czasem trzeba będzie nagiąć rzeczywistość i pojechać pod prąd, ale dopóki robi się to z miną zagubionego szczeniaka w wielkim mieście, to nikt nie zwraca uwagi, byle tylko nie potrącić kelnera z tacą i nie uszkodzić sobie szkliwa na zębach podczas jazdy po bruku) albo porzucić widok morza, palm, miłych kawiarenek na naprawdę ładnym bulwarze (ten w Calpe jest niewątpliwie dużo skromniejszy i zwyczajnie brzydszy) i jechać cały czas prosto – tego nie polecam (choć jest prościej), gdyż droga z nieco górskiej przeistacza się w szerszą międzymiastową, gdzie ruch rośnie, a przy okazji okolica zaczyna robić się bardziej przemysłowa i dość łatwo zagapić się kończąc na autostradzie, a tam nawet najmocniejszy karbon może być w niebezpieczeństwie niemożliwości połatania go w żaden sposób jak ulegnie wypadkowi. Także bez żalu mocno trzymamy się drogi najbliżej morza aż po kilku kilometrach wylądujemy w Benidorm, ale widok wieżowców powie Wam o tym wcześniej. Przejazd przez miasto nie napawa grozą, gdyż ma fajną ścieżkę dla rowerów pośrodku wielopasmowej drogi w kilku miejscach (a jeśli jej nie ma to kierowcy nie są tu tak zdziczali jak u nas, jednak szykujmy się na sporą ilość czerwonych świateł i niezbyt duża wyrywność aut do szybkiego z nich ruszania). Trasa została narysowana tak aby zobaczyć kawałek miasta, ale na jego największe atrakcje (bulwar i punkt widokowy) lepiej poświęcić inny dzień. Naszym celem jest jednak dostanie się do drogi CV-70, a z niej na CV-758.
Droga CV-758 jest jedną z fajniejszych w rejonie Benidorm, gdyż samochody nie jeżdżą nią często i mamy na niej widoki w typie małej Arizony, kwitnące sady (w styczniu/lutym), równy, szeroki asfalt i oczywiście miasteczko Finestrat po lewej stronie, do którego niewątpliwie warto wjechać zanim pognamy na zjazd (niestety krótki). Czas na drodze mija miło, nie jest ona trudna (choć płaska też nie…) cieszy oko, więc nie zapomnijmy skręcić w CV-770, gdyż CV-758 w prawo zaprowadzi nas do Selli (tu można trochę dopiec nogom i zrobić sobie dodatkową pętlę przez Sellę i Relleu – jeszcze nie jechałam, ale liczne zakręty wskazują na mocniejsze nachylenie i nasza pseudogórska setka przestanie być lekka, choć dla wielu osób samo słowo setka już lekkością nie pachnie). Za miasteczkiem Orxeta, które nie wyróżnia się kompletnie niczym szczególnym, mamy zaraz po „kanionie”, najciekawszą atrakcję trasy czyli jezioro Embalse dei Amadorio. Tu na pewno warto zrobić zdjęcia i zrozumieć, że jeśli wiatr wieje od morza (a zazwyczaj tak jest… choć przed wjechaniem na górę mógł być inny) to nici z bezwysiłkowego zjazdu – trzeba będzie trochę popedałować. CV-770 będzie nam towarzyszyła do miasta Villajoyosa, w którym skręcimy w lewo na N-332a (tu już niestety ciężko uniknąć głównej drogi) i po paru kilometrach znowu zobaczymy Benidorm, a droga N-332a zmieni się w widzianą już wcześniej Avinguda de la Comunidat Valenciana i trafimy w miejsce, w którym już byliśmy, po czym wrócimy tą samą drogą do domu bogatsi o kolejną mało oczywistą trasę w regionie.
Trasa jest na pewno fajna na „wyjeżdżenie się”, spędzenie dłuższego dnia w słońcu, ale nie ujechanie (choć 1800m do góry na 80 kilku kilometrach wymaga trochę siły i czasu) i w dodatku pozwala nie tylko wjechać w krajobraz górski, ale i pobyć też w miastach. O atrakcjach Benidorm może innym razem 🙂
Zdjęcia z trasy znajdują się w poście Człowiek jest po prostu szczęśliwy jednak myślę, że wszystko najlepiej zobaczyć samemu w trójwymiarze 🙂