Calpe – W poszukiwaniu straconego czasu

Calpe – W poszukiwaniu straconego czasu

Czyli bardzo proste porady jak czuć się jak na wakacjach nie będąc na wakacjach. Tylko dobrze jest kupić na przykład rower i wyjść z domu. Wpis zainspirowany komentarzami, które spotykają na mnie codziennie od 3 lat.

Podbity przez ostatnią rozmowę z kolegą, z gatunku tych, z którymi miło spędza się czas pomimo tego, że jedziesz po lekko przymarzniętych kałużach i zamarza Ci deszcz na twarzy.
Zadedykowany wszystkim ludziom, którzy nie mają pomysłów i „nudzi im się” i „też by tak chcieli”.

Kiedyś gdzieś z kimś siedzieliśmy razem na balkonie, pod którym akurat przejeżdżał umierający Peter Sagan (to taki kolarz, mistrz świata itd.), bo biegł tamtędy Tour de Pologne. Ja opłakiwałam zmarnowany wyścig (i rok sporych wyrzeczeń) oraz próbowałam zniwelować skutki udaru słonecznego. P. mówił coś o treningu, o odchudzaniu, swojej pracy i innych rzeczach, w których szło mu dobrze. Ale zapamiętałam jedno zdanie, bo te inne i tak słyszę lub czytam prawie codziennie. Że każdy ma tyle samo czasu. I gdyby ująć to liczbowo, to są to 24h dziennie. Tylko wykorzystuje go w nieco zróżnicowany sposób, dokonując, to takich, to innych wyborów, ale gdzieś pomiędzy po prostu go marnuje.

Ludzie, którzy jeżdżą rowerem i potrafią to robić szybko i długo (jadąc jak trup po 30km zapamiętasz tylko ściskanie w gardle, a nie widoki czy warkocze koleżanek, więc warto potrenować, ale każdy zaczynał właśnie od tego ścisku) nie wygrali tej super mocy w żadnym miejscu gdzie kiedykolwiek można było coś wygrać. Poświęcili temu czas. I tu od razu pojawia się obraz kompletnego nieudacznika, który na pewno nie ma nikogo bliskiego tylko to żelastwo, dziewczyny od niego uciekają w popłochu (albo od niej chłopaki), na pewno jest bezrobotny (albo jeżdżący rowerem do pracy, czyli bez pieniędzy na samochód albo inna niedorajda, która nie umie/boi się prowadzić), z rodziną skłócony lub w ogóle bez wartości rodzinnych, czyli czarna owca (pewnie też wegetarianin), czytać nie potrafi, więc książki i internet nie zaprzątają mu głowy, na Netfliksa go nie stać (pokutuje tu brak pracy) i ogólnie nie ma w życiu żadnego obowiązku oprócz ciskania nogami w pedały przez całe dnie.

Zakładam, że na świecie są i takie przypadki, jak i ludzie tacy, którzy dzierżą tekę w ministerstwie, w którym chwilowo trwa jakaś afera i spędzają w pracy tyle godzin dziennie, że zostaje już tylko 20 minut na taksówkę do hotelu, krótką drzemkę i jedną toaletę albo akurat urodziły im się trojaczki. Reszta, jak to zazwyczaj bywa, żyje sobie gdzieś pośrodku. Spędza w pracy 8-10h dziennie i zostaje ich jeszcze 14-16 (dobrze liczę?). Gdzie znika czas, który tak chętnie ktoś by przeznaczył na „coś ciekawego”? „Bo ty masz tyle czasu i tak dużo jeździsz i sobie zwiedzasz i się opalasz na słońcu i robisz zdjęcia (Ty aparatu w komórce pewnie nie masz) i chodzisz cały dzień z kimś po mieście od kawki do lunchu po kolacje i z pieskiem po parku i potem na wino i w ogóle zazdroszczę, bo masz cały czas takie wakacje, bo ja to nie mam tyle czasu”.

MASZ. Może wygląda on nieco inaczej, bo faktycznie prowadzenie własnego biznesu daje więcej elastyczności (nigdy nie myśl, że pracuje się mniej niż na etacie, NIGDY, bo pewnie rzadko kończysz pracę o 4 rano, a mnie często przy biurku zastaje świt, ćwierkanie ptaków i chrapanie psa, a po mieście biegam głównie załatwiać sprawy firmowe, tylko zawsze chcę w to wcisnąć coś lub kogoś fajnego i jak chcę zawsze znajdę dla tego kogoś i 100 godzin tygodniowo), i w tym momencie skupmy się na lecie, kiedy pracuję najwięcej, czyli efektywnie pewnie 2x tyle co reszta, a nie na zimie spędzanej chwilowo w Hiszpanii (gwarantuję, że tutaj też czasu nie marnuję i na pewno nie tak wyobrażałbyś sobie wakacje, bo nie chodzę tu po dyskotekach – są zamknięte i nie upijam się codziennie, by odsypiać cały dzień na plaży), ale Ty dalej ten czas MASZ.

W pracy kolejny raz każą Ci zostać dłużej (i jeszcze za to nie płacą!)? Pamiętam tego typu zagrywki ustawiania spotkań na 17, jak o 17:30 teoretycznie powinnam stać już w szaliku. Odeszłam. Zostawiając dobrą pensję (wtedy wydawała mi się dobra hehe) i szereg innych profitów na rzecz kompletnie niepewnej przyszłości, za to z kredytem spłacanym samodzielnie i z kwotą oszczędności równą jednej wypłacie. Pracę zawsze możesz zmienić i Ty. Albo chociaż podjąć wysiłek i rozejrzeć się za innym zatrudnieniem. Do wielu prac teraz można przychodzić w godzinach-widełkach czyli na przykład między 7 a 10. Jak przyjdziesz o 7 to o której wyjdziesz? Nawet w grudniu będzie jeszcze widno.

Czasem mam ochotę zapytać jakąś większą grupę ludzi o której by wstawała gdyby nie musiała nigdzie być na czas. Zakładam, że koło obiadu i z tygodnia na tydzień tę granicę przesuwała. Tu już uciekło Ci kilka godzin. Ja przykładowo potrafię być w tygodniu o 7 na rowerze, choć mogłabym iść o 11 i o 13 też). A o 10 z niego wracać i siadać do pracy w dość fajnym humorze (pomijając już fakt, że swoją pracę lubię, więc nie bierze mnie obrzydzenie kiedy dzwoni budzik, choć kiedy wiele razy przechodziłam przez depresję nie było to takie proste – na czym polega depresja – tu już odsyłam do internetu).

Druga sprawa: weekendy. Kiedy Ty budzisz się o 12 po imprezie i dalej nie wiesz czy przysunąć sobie miskę bliżej łóżka czy doczołgać się do łazienki, ci wszyscy nieudacznicy rowerowi są już po 100 km, wrócili do domu, umyli rower, ugotowali sobie obiad i powoli go jedzą ze smakiem. I pewnie nie oglądają 14 różnych seriali po 10 odcinków dziennie. I nie grają w gry video, które jeszcze nigdy nie wniosły nic do życia żadnego człowieka. Nie skaczą po pilocie od telewizora jak to trampolinie ani nie zajmują się ciągłym plotkowaniem o kimś, a to zabiera mnóstwo czasu jak się jest ekspertem w dziedzinie. Może mają rodzinę, może nie, ale to był Twój wybór czy ją masz i czy oby na pewno trafny to nie wiem, nie mi oceniać i nie moja sprawa, ale różne głosy się słyszy po paru piwach od różnych ludzi. Przymusu nie było. Z resztą dla mnie rodzina to tylko kolejne elementy ciekawszego spędzania czasu, choć wiem może mało w tym temacie, gdyż jej nie posiadam i właściwie na co dzień nigdy nie posiadałam. Dla innych okrągła, czarna, kula u nogi albo i u dwóch. Dalej wszystko jest kwestią wyboru, choć jeśli wolisz codziennie myć okna zamiast porobić coś fajnego, co u innych nazywasz „wiecznymi wakacjami” a na spacery chodzisz tylko po centrum handlowym, to chyba pora zmienić nawyki, zamiast pisać to swoje „zazdrooooo”.

Na co dzień nie mam czegoś takiego jak czas wolny. Nie wiem co to jest od wielu lat, choć chwilę przed wyjazdem wkradło mi się kilka takich dni i nie wiedziałam co ze sobą począć, bo akurat nie chciałam nic zaczynać by tego nie przerywać. Zawsze jest coś do zrobienia, przeczytania, do nauczenia się (w świecie jest tyle języków, więc zawsze jakiś sobie znajdziesz), do poćwiczenia z psem, do zrobienia w pracy i do pojechania rowerem. Mój jedyny zmarnowany czas to słuchanie czyjegoś gadania „bo ty to masz tyle czasu” i tłumaczenie, że wcale tak nie jest, bo ja w krainie „nudzi mi się” byłam ostatni raz z 13 lat temu albo dalej, ale w ostatnich trzech latach robienia zdjęć zdarzyło mi się za to parę razy zemdleć ze zmęczenia.

Także odstawiasz imprezy z upijaniem się w trupa, spanie do południa, gry video, telewizję (sama włączam ją tylko dlatego by w domu „coś do mnie gadało” i w nią nie patrzę, no chyba, że maluję paznokcie to zerknę), seriale i snucie się po galeriach handlowych i na własne oczy zobaczysz, że czas na rower mają nie tylko kompletne życiowe przegrywy i ludzie bez obowiązków, ale również i Ty. Im więcej tego ograniczysz, to znajdziesz czas i dla rodziny jak masz (nigdy nie zrozumiem jak można np. nudzić się z własnym dzieckiem, kiedy to właśnie dzieci mają nieograniczoną wyobraźnię do spędzania wspólnego czasu w super kreatywny sposób i to często na zewnątrz). A potem naucz się go spędzać tak jakbyś zawsze był jednym krokiem na wakacjach. Do tego bardzo przybliża właśnie urządzanie sobie wycieczek rowerowych poza miasto (latem jest długo widno, zdążysz wrócić z każdej pracy) i choćby leżenie w trawie w parku, który każdy bliżej lub dalej od swojego domu ma czy też gra w badmintona, a na rakietki za 50zł to chyba już każdy może sobie pozwolić.

Wakacje to nie tylko 2 tygodnie 1800km od domu, przez które potem trzeba brać nadgodziny przez kolejny rok. Czas wolny i poczucie bycia na wakacjach to STAN UMYSŁU, w który można wejść bez wielkich kosztów, bo po prostu wstając z kanapy. Przecież zamiast siedzieć z koleżanką i jej akurat nowym dzieckiem w trawie i jeść arbuzy i pączki w parku mogłabym w tym czasie oglądać jakiś serial i ona w sumie też. Albo mogłaby powiedzieć, że ma dziecko i spotka się ze mną za 18 lat, kiedy odprasuje mu koszulę na studniówkę, bo w parku jest nierówna ziemia i jej to dziecko z wózka wypadnie i się zabije, a poza tym to ona nie da rady wejść z tym wózkiem do autobusu, a jak już podoła to nikt jej nie ustąpi miejsca i będzie nie w humorze, szczególnie kiedy arbuzem obklei sobie ręce. A te jak się przykleją do wózka to… nieszczęście gotowe – sami rozumiecie! Można też kupić sobie dobry powerbank i na tablecie czy smartfonie obejrzeć film siedząc z kimś w piachu na kocu nad Wisłą i obok rozpalić ognisko. Ale nie gnić w domu i jęczeć, bo ja to nie mam co robić i w ogóle nie mam z kim i w ogóle w moim mieszkaniu latem jest strasznie duszno, więc jest mi słabo i idę spać do łazienki.

I zacznij robić zdjęcia (to prostsze niż malowanie obrazów, i tańsze) wszędzie gdzie pójdziesz (poczytaj wcześniej jak się kadruje… albo wymyśl własny sposób – niektórzy i tak zaczynali). To pokazuje, że ładnie i ciekawie i zajmująco jest nie tylko w Indonezji, do której pojechała koleżanka z działu obok, a Ty nie, więc podskórnie życzysz jej by przeszedł tam tajfun lub poparzyła się słońcem albo napiszesz „ZAZDRO”, „nie za dobrze Ci?”, „Ty to masz dobrze!”, „weź mnie nie denerwuj”.

I kup sobie rower Nim pojedziesz wszędzie. Najesz się malin z pola, pouciekasz przed psem, złapie Cię deszcz, przewrócisz się kałużę, zjesz kanapkę z kiełbasą pod sklepem, zakrztusisz się oranżadą Helena (czasem to jedyny napój z lodówki w sklepach na wsi), pogadasz głupoty, pośmiejesz się z tych głupot, rozpalisz sobie ognisko, wykąpiesz się w jeziorze w ubraniu, zagadasz do pana wędkarza nad rzeką i odpowiesz „dzień dobry” babciom na wsi, którym spłoszysz kury, ale one i tak będą mówiły „o, kolarze jadą”, więc poczujesz się jak prawdziwy pro kolarz przez ułamek sekundy (potem zadyszka wraca hehe). To nieco więcej niż kliknięcie kolejnego epizodu serialu.

I wtedy Twoje życie błyskawicznie zacznie się zmieniać na takie, w którym przy odrobinie pomysłu, wyobraźni i wrażliwości na różne niuanse (do ludzi w typie psychopaty mowa o „równo posadzonych i miło szumiących wierzbach” lub „śmiesznie układających się chmurach” raczej nie trafi, ale to dalej są wyjątki) będziesz w stanie częściej poczuć się tak jak czujesz się na wakacjach raz do roku. Bo będziesz je mógł mieć w każdy weekend, w każde popołudnie (po jakimś podstawowym ogarnięciu obowiązków, bo każdy jakieś chyba ma i choćby czasem musi iść do dentysty lub odebrać polecony z poczty). Wtedy zrozumiesz co to znaczy nie mieć czasu wolnego, bo po prostu cały wykorzystasz, a nie zmarnujesz. I przestaniesz czekać na swoje wielkie wakacje, które przecież kupisz sobie jak już tylko spłacisz kredyt, zmienisz pracę, schudniesz, zapuścisz włosy, poznasz swojego księcia z bajki i zrobisz remont mieszkania (choć w ładnych miejscach żyje się jednak nieco lepiej – to fakt).

Zacznij od jutra. Nawet jak jest zima i jest zimno to jakoś się spędza czas. Pomyśl co robiłeś na feriach i ulep sobie bałwana pod blokiem albo zrób grzane wino do termosu i chodź z nim po parku słuchając świątecznych piosenek (my tak robimy) i nie będziesz się już tak bardzo wściekał z zazdrości, że ktoś tam akurat jest w St.Moritz. A potem dzięki takim swoim TANIM (no jasne, że lepiej się nudzi na plaży w Miami niż na balkonie w domu, ale dalej NUDZI) i PROSTYM pomysłom NA CO DZIEŃ wnieś trochę słońca w życie innych ludzi i zobaczysz, że Cię polubią i tego słońca oddadzą jeszcze więcej, bo ono się mnoży szybciej niż drożdże. O ile nie zabijasz go na siłę (nie musisz co chwilę powtarzać, że za picie wina w parku jest mandat, a na rowerze zabije Cię samochód już trzeciego dnia, przy czym tyłek rozboli już pierwszego, a rowerzyści to drogowi idioci). Po prostu coś wymyśl i to komuś zaproponuj, a jak nikogo nie znajdziesz to pomyśl, że ja przed prawie całe swoje życie nie miałam z kim realizować swoich pomysłów, więc realizowałam je SAMA – dalej mając fajne wspomnienia. Zauważ, że do Hiszpanii też pojechałam kompletnie sama, ale wiedziałam, że spotkam tu jakichś obcych ludzi, ale takich jak ja, z którymi będzie ciekawie, choć to dalej nie są ekskluzywne wczasy gdzie szampan leje się strumieniami i w zębach skwierczą ostrygi. Tyle tylko, że do tych ludzi musiałam sama się odezwać.

I albo masz fajnie spędzony czas i fajne wspomnienia albo kupujesz szóstego termomiksa (pasję do gotowania można rozwijać podobno bez niego). I czwarte playstation, bo wyszło nowe.

P.S. I nie ulegaj złudzeniom kto co ma, bo możesz mieć o tym bardzo nieostre, złudne pojęcie.



4 thoughts on “Calpe – W poszukiwaniu straconego czasu”

  • Świetny tekst, właśnie coś takiego trzeba mi było przeczytać! Dziewczyno, chcę Cię poznać! 🙂

  • Jakbym czytała o sobie..też wstaje o 7 żeby pojeździć chłopakami na szosie i cieszyć się pustymi ulicami…ostatnio wjechałam na Górę Żar ludzie w pracy tylko skwitowali taaa pewno autem, a na górze zdjęcie z rowerem. Wstaje z tej kanapy dla siebie i cieszy mnie to za każdym razem niesamowicie. Świetny tekst dziewczyno masz dar do pisania!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *