Training Peaks. Magiczna strona. Kraina tygodni podzielonych na kolor zielony, żółty i czerwony. Czerwonego nie powinni być tam wcale. Ostatnio było tam zielono. Kolor zielony odpowiada za trening wykonany w całości. Strona ma wyglądać jak Irlandia w dniu św. Patryka. I już.
Zanim wybuchnie afera oburzonych: tu nie chodzi o to, że wydajesz sporo pieniędzy na swoje hobby. Nie chodzi o to, że myjesz swój rower w wannie (specjalnie kupiłam droższą, bardziej trwałą, taką która się nie rysuje i łatwo zmywa). Nie chodzi o to, że w niedzielę idziesz na przejażdżkę zamiast na 8h do galerii handlowej. Nie chodzi o to, że masz się nie starać. Nie chodzi również o to, że masz nie rywalizować. Zawody są super. Wygrywanie i przegrywanie też. Rower, trening (realizowany w 100% też!), wyścigi. To wszystko są świetne sprawy.
Niby każdy sam sobie wybiera drogę życia i sposób w jaki ją realizuje i nikomu nic do tego, ale… Poczytaj.
Sierpień, wrzesień, październik, listopad, grudzień, styczeń, luty, marzec, kawałek kwietnia. Niecałe 9 miesięcy trenowania z planem (plus kilka lat z rowerem bez planu). Jak wszyscy wiemy po takim czasie na świecie pojawia się nowy człowiek. U mnie pojawiła się pewna myśl. Jestem kolarzem amatorem, wciąż w dodatku początkującym. Nie mam żadnych osiągnięć i możliwe, że nie będę mieć, choć bardzo wierzę w to, że główny cel sezonu zrealizuję i wrócę do pełnej dyspozycji zarówno psychicznej, jak i fizycznej, a na tę chwilę nie wiem która jest w gorszym stanie. Mam już mocno rozbudowany mięsień nad kolanem (no.. dobra, zauważalnie :)) i twarde łydki (jak napnę z całej siły). Dużo mniej tłuszczu w swoim i tak zawsze chudym ciele. Proces zamiany masła i margaryny na mięśnie trwa.. Do kolarstwa zawsze miałam ogromny dystans (aż do pewnego momentu). Mam do wielu rzeczy. Chciałam by było sposobem na fajne spędzenie czasu. Ale chciałam też być szybka i pewnie jak każdy: przyjeżdżać pierwsza. No nie mówcie mi, że nawet największy trzepak nie marzy o tym, że kiedyś w końcu coś wygra! Choćby miałoby to Grand Prix klientów miejscowego warzywniaka. Robiłam dużo w tym kierunku. Miałam wrażenie, że od zaciskania zębów całkowicie starłam szkliwo (dentysta potwierdził). Ciągłe balansowanie między chorowaniem, pracą i treningiem. Ale mówiłam sobie w kółko: DASZ RADĘ. MUSISZ DAĆ RADĘ!!! Z wielu zjawisk potrafię się śmiać. Mniej lub bardziej śmieszny żart towarzyszy mi na co dzień i pomógł znaleźć lekko stukniętych znajomych, którzy mają podobne podejście do bycia i życia. Takich, z którymi gadasz już 2h przez telefon i dalej masz o czym. Tylko dlaczego my zaczęliśmy gadać tylko o treningu?
Spacer. Spaceruję z dobrym kolegą i psem. Jest miły, inteligentny i podobał się moim koleżankom. Śmiało mogę powiedzieć, że ciekawie spędzam z nim czas. Rozpoznaję to po tym, że w momencie wsiadania do autobusu odczuwam pewien niedosyt i jeszcze chętnie zamieniłabym z nim parę słów. W pewnym momencie ja zarządziłam odwrót. Olśnienie. Spacer wykończy mi nogi! Obiad, który mieliśmy zjeść na mieście na pewno nie będzie zdrowy. I na pewno nie będzie miał tylu węglowodanów ile potrzebuję. A co jeśli ktoś do jego zrobienia użył śmietany? A poza tym na pewno się otruję. Tą śmietaną. Grzybami. Kalafiorem. Ten kalafior to na pewno mrożony. Czymkolwiek. Informuję grzecznie, że jestem zmęczona, psa pod pachę i do domu. Myślę aby w najbliższych dniach odezwać się do tego chłopaka.
Piwo. Słowo klucz. Towarzyszyło mi całe życie. Któregoś dnia znalazłam przeterminowaną butelkę w lodówce. Przez te niecałe 9 miesięcy oczywiście oszczędziłam mnóstwo pieniędzy na barach i każdy by przyklasnął, a moja mama to już na sto procent. Na pewno brak alkoholu wyjdzie mi na zdrowie, ale… Zarządziłam ostatecznie, że mogę wypić 2 piwa tygodniowo. Znajomi przestali mnie gdziekolwiek zapraszać. Bo ja miałam wieczorem trenażer albo nie pasowałam do ich piwnych spotkań. Nie. Nie zamierzam się upijać ani pić codziennie. Ani zostać nagle balangowiczem. Ale nie będę już patrzyła z pogardą na kogoś kto siedzi nad Wisłą ze znajomymi, śmieje się, żartuje i popija coś z butelki. Nie skrzywię się jak ktoś poczęstuje mnie szampanem, bo akurat obronił doktorat lub postawi cytrynówkę na parapecie swojego nowego mieszkania. Umiar. Złoty środek. Czy komuś kiedyś zaszkodził kieliszek alkoholu raz w tygodniu lub raz na dwa? Tak z czystej kurtuazji i kultury obycia w towarzystwie?
Znajomi. Spacer nie. Piwo nie. Do kina też nie pójdę, bo filmy są wieczorami, a ja muszę się wysypiać. Sen, rozumiesz? Wydawało mi się, że tylko skrajny idiota nie pojmuje, że ja przecież muszę być wypoczęta. Poza tym jak już gdziekolwiek pójdę to tylko z własnym pudełeczkiem z jedzeniem. U ludzi na pewno nie będzie nic zdrowego ani pożywnego. Na pewno odżywiają się płytą paździerzową. Jak on może jeść majonez? Czy wszystko musi być ze śmietaną? Niektórym w kółko robiłam wykłady o spalaniu tłuszczu i zdrowym odżywianiu. Możliwe, że ja na jego temat wiem w ogóle niewiele. Ja przecież znam się tylko na diecie WĘGLOWODANOWEJ i wiem co ma dużo żelaza. Kawa nie. Herbata nie. To może podać wody? „Czy Ciebie da się jeszcze gdzieś zaprosić?” Dlaczego ja nie lubię grubych ludzi, którzy w ogóle się nie ruszają??? Kiedy ostatnio przeczytałam książkę niezwiązaną z kolarstwem, odżywianiem czy treningiem? Nie pamiętam.
Rodzina. Podobno gdzieś ktoś taki istniał. I nie tylko wtedy kiedy mój rower trzeba było w kółko przewozić z jednego domu do drugiego. Urodziny taty. Nie przyjechałam. Przecież musiałam iść na rower. A po rowerze przygotować stos jedzenia. I odpocząć. Na autobus trzeba dojść na piechotę, a mi przecież szkoda nóg. A jak będę musiała w tym autobusie STAĆ? Tylko idiota niszczy nogi spacerami. W domu moje hobby nikogo nie obchodziło. Nie ruszyłoby ich to nawet jakbym wygrała Igrzyska Olimpijskie. Jak wszyscy wiemy: nie wygram. I Wy też nie. Sukcesem było wywalczenie trzymania szosy w korytarzu, a nie w garażu. Dalej chciałabym jednak zobaczyć kiedyś rodziców przy taśmie. Pojechałabym od razu 3x szybciej.
Świat niejeżdżący rowerem. Gdzie to jest? Kiedy to było? Jak tacy ludzie żyją? Dlaczego te dziewczyny są równo opalone? Dlaczego one są ubrane ładnie, modnie i elegancko, a ja ciągle w jakiejś mokrej, ubłoconej lajkrze? Dlaczego one mają z kim się spotykać a ja nie? Dlaczeog nie poznaję nowych ludzi? Dlaczego wszystkie spodnie muszą wisieć mi na dupie? Jak na szybko zrobić nową dziurkę w pasku? Czy ktoś zna dobrą i tanią krawcową? Wszystko co nie miało związku z treningiem i rozwijaniem swojej siły i wydolności było dla mnie bez sensu. Jaki cel ma oglądanie obrazów w galerii? Czy teatr przypadkiem nie jest zbyt drogi przy tym, że można za niego kupić łańcuch albo dwa? Po co czytać co się dzieje na świecie (jestem politologiem… świat mnie zawsze interesował, może nawet nadmiernie)? Jeszcze mnie to zestresuje. A stres odbiera siły, a brak sił to mniej watów. Nie mam ich zbyt dużo. Dlaczego mam je jeszcze tracić SKORO JEST ICH TAK MAŁO? Jaki sens ma poznawanie nowej muzyki, skoro ta, którą mam na iPodzie jest super na rower i trzyma się przy niej dobrą kadencję? Weekend w Rzymie. Jedziesz? Jest tanio. Przecież ja kocham Rzym. Sprawdzam od razu czy można tam wypożyczyć szosę. Narty? Chyba oszalałeś. Jeszcze złapię kontuzję. Pieniądze wydaje się tylko na rower, jedzenie i podróże z rowerem. Kropka.
Wreszcie. Umówienie się z kimś. No tu to już byłaby naprawdę przesada bym miała tracić czas dla faceta, który nie poleci 50km/h pod górkę, bo w ogóle nie ma roweru szosowego. A szkoda, bo to była wartościowa osoba. Ma prawo obecnie mnie nie lubić. Gdyby miał słuchawkę to mógłby nią rzucić, a ja mogłabym posłuchać tego trzasku. Może to otrzeźwiłoby mnie wcześniej. To była osoba, która oddaje swoją parasolkę na deszczu. Kolarze nie oddają. Oni nie mogą się przeziębić. Przeziębienie odbiera zieleń na training peaks.
Fakt. Są pewne przegięcia w drugą stronę. Nadal dostaję drgawek jak jedyne pytanie o kolarstwo to czy „nosisz spodnie z pieluchą”. Serio nikogo nie obchodzi nic więcej w temacie sportu o tak wielkiej tradycji? Pytanie na poziomie nieodgadniętej tajemnicy z podstawówki: gdzie sika pani z kiosku? Szczyt inteligencji i ciekawości świata. No weźcie…
Ciągłe odwoływanie wszystkiego. Bo akurat jest ładna pogoda na trening. Przyjedziesz do nas? No… może jak będzie padało. Bo muszę przygotować 5 posiłków na następne dwa dni (ostatecznie jakimś cudem, zjadałam to wszystko po jednym). Byłam przekonana, że wszyscy mi wybaczą jak napiszę: muszę odwołać kino, bo mam trening, którego nie dałam rady zrobić rano. Według mnie brzmiało to tak usprawiedliwiająco jak nagłe znalezienie się matki na OIOMie. Dla innych widocznie nie. Ostatecznie całą jesień, zimę i początek wiosny spędziłam kompletnie sama. Sama w domu, sama na rowerze. Aby tylko TP był na zielono. Aby w końcu poczłapać się do jakiejś formy.
Wyrzuty sumienia. Siedzę na spotkaniu z klientem. Praca to jedyna rzecz, której na rzecz treningu jeszcze nie porzuciłam. Pracuję w domu. Mam własną działalność. Kusi. Oj kusi by w ogóle nie włączać komputera. Albo włączyć i pooglądać koty. Mam gorączkę. Ale chyba nie aż tak dużą by nie zrobić treningu? Wsiadam na trenażer. Robi mi się słabo. Pedałuję. Idę spać na 14h. Wyrzuty sumienia. Jak mogłam tyle spać? Jak mogłam zjeść coś na mieście? Dlaczego zjadłam tylko 3 posiłki, a nie 5? Dlaczego samochody muszą jeździć na ulicy, na której JA TRENUJĘ? Dlaczego przerwały mi ćwiczenie? Wyrzuty sumienia. Powinnam mieszkać bliżej wsi. Po co ja kupiłam mieszkanie w centrum miasta? Niezrobiony trening. Najcięższy grzech. Jestem złym człowiekiem. I przestaję siebie lubić. Bo nie zrobiłam treningu. Czy ten brzuch bolał mnie aż tak bardzo? I zaczynasz nienawidzić siebie. Bo przecież mogłaś/eś go zrobić. Co z tego, że masz 39 gorączki. Co z tego, że basen przy grypie wcale cię nie wzmocni. Robisz. Bo po? BO WYRZUTY SUMIENIA. I wstyd przed trenerem. On to przecież wszystko widzi. Bo jego dziwi dlaczego znowu jesteś chora. Pocieszenia nie znajduję w niczym. Stres. I co ważne: jest ci cholernie przykro. Bo wiesz, że ćwiczenia kiedy jesteś chory tylko cię niszczą. A ja łapałam infekcję za infekcją. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało. Po odejściu z pracy 3 lata temu byłam zdrowa jak ryba. Nawet kataru. A potem ciągle chora. Lekarz: nie może pani stresować się wszystkim. Proszę gdzieś wyjechać. Może bez roweru?
A potem spotkałam kogoś, kto pokazał mi, że w poziomie bycia fatalnym mam jeszcze duże pole do popisu. Że można być gorszym. Że można powiedzieć komuś, że rozmowa też męczy. A trzeba odpoczywać. Bo jutro test ftp czy inne gówno na zielono. I to przysłania świat, który może już nie wrócić. Wszystko co robiłam wydawało mi się takie zabawne, tyle anegdotek i w ogóle. Fakt, część rzeczy była naprawdę fajna i pozytywna. Kolarstwo to wspaniała rzecz. Nigdy nie zmienię zdania w tej kwestii. I nigdy tego sportu nie porzucę. Ale mój stosunek do świata niekolarskiego fajny już nie był.
CIĄG DALSZY NASTĄPI.
My amatorzy nie musimy tak trenować, no chyba że ktoś chce. Trzeba umieć znaleźć balans w życiu i nie popadać w skrajności. Ja nigdy jeszcze nie korzystałam z planu treningowego, ani nie miałam trenera, bo nie widzę takiej potrzeby, a przede wszystkim obawiam się że jakbym zaczęła trenować to straciłabym radość z jazdy na rowerze. Właśnie zastanawiam się co można zyskać a co stracić tak trenując i dochodzę do wniosku że więcej chyba stracić, ale ja to stara już jestem i mistrzostwo świata mi już nie grozi.
Hej Magda. Trening daje dużo. Ale musi być dopasowany do Twoich możliwości i obecnych warunków życia czy zdrowia, które jak można przeczytać w innych wpisach, u mnie nie był najlepsze i w treningu przeszkadzały – stąd też niedawne ogromne przemęczenie. Trening na pewno daje motywację, uczy systematyczności. Powinien również zapobiegać przetrenowaniu i „zajeżdżaniu” organizmu zbyt długimi wyprawami rowerowymi, do których tendencję ma wielu z nas i uganianiu się za kimś na siłę kilka razy w tygodniu. Ja dzięki treningowi zaczęłam porządnie, często i dużo jeść (poprawiły mi się wyniki krwi, zniknęła anemia), nie umarłam z nudy zimą i myślę, że do planu wkrótce wrócę jak tylko do końca wydobrzeję.
Co trening zabiera? Na pewno spontaniczność. Dodatkowo jeśli jest się kobietą na niższym poziomie to ciężko znaleźć towarzystwo do jazdy w tlenie, której w treningu objętościowo jest najwięcej, więc duża część towarzystwa odpada. Trzeba zaakceptować częstą jazdę solo.
Fajnie napisane. Nie wyobrażam sobie życia bez śmietany. Może życia tak, ale pierogów ruskich już nie.
Powodzenia!
Dorota, pierogi, ale u mnie z owocami, na początku straciły na wartości bez śmietany posypanej cukrem, ale teraz w miarę przełykam je z jogurtem naturalnym 🙂 jako półśrodek stosowałam słodki jogurt grecki, by nie doznać szoku 🙂