Trener początek i jezioro Garda

Trener początek i jezioro Garda

O jesieni 2016.

Trzeba powiedzieć, że TdP nastroił mnie bardzo pozytywnie. Pokazał, że będąc kompletnie wyczerpanym ma się jeszcze jakieś siły. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wyścig na płaskim rządzi się innymi prawami. Podobnie jak każdy inny wyścig, w którym nie startuje tysiąc osób a, powiedzmy, sto czy dwieście.

Z różnych stron były różne głosy. Ostatecznie posłuchałam tych, którzy uznali, że powinnam mieć trenera. Ułoży mnie, zaproponuje plan naprawczy mojego zdrowia, zakaże sprintów po segmentach i samotnych jazd po Tatrach. Zaczęliśmy współpracę w sierpniu. Po obejrzeniu wyników badań od razu dostałam trening mocno regeneracyjny, który i tak wydawał mi się… ciężki. Dziś wiem, że ciężki nie był trening. Ani jego objętość ani jego intensywność. Ciężka jest systematyczność. I samotność na drodze. Niektórzy podejmowali jeszcze próby wyciągnięcia mnie na swoje różne grupy. Na te rowery, na których jedliśmy czereśnie z drzewa, maliny z krzaka, a ja popijałam colę w co drugim sklepie. Średnia i tak wychodziła imponująca, dystanse też. Kolegów zobaczyłam dopiero na wiosnę 2017.

Garda. Garda wpadła bardzo spontanicznie. Wchodzę w internet, to znaczy Facebooka i widzę: rowerowy tydzień nad Gardą – pożegnanie lata. Czy wydłużenie lata. Jakoś tak. Tego samego dnia wpłaciłam zaliczkę. Był wrzesień. Kupiłam nową szosę. Pamiętam jak mama biegła po nią w wałkach na głowie do kuriera i również biegiem leciała do domu z kartonem w rękach i wołała „Kama, jakie to lekkie!! Kama rozpakowuj go szybciej! Kama, ale będę się śmiała jak przysłali Ci zielony hahaha”. Canyon okazał się na szczęście cały czarny, jest faktycznie bardzo lekki i obecnie razem ze mną nie waży nawet 60kg 🙂 Ryzykowne jak dmuchnie na nas wiatr w polu z boku. W ogóle bardzo często nami rzuca. Różne rowy i zakamarki pobocza już pozwiedzane 🙂 Pamiętam jak jechałam nim pierwszy raz po nocy po krajowej pięćdziesiątce. Ciepłe lato. Ja, muzyka i w końcu docelowy rower (no, w miarę docelowy, bo przecież moim marzeniem jest wciąż białe Colnago :)). Znowu zabrakło mi kilkuset metrów do 50km/h przy braku wiatru.

Rozmawiam ze swoim znajomym, znaną Wam wszystkim krynicą mądrości, Jurijem Z.S. O rowerze. Ja coś tam mówię, on jak kultura nakazuje, słucha. Podsumował wszystko w słowach „niemiecki szkielet z włoskim sercem, tak czy srak powinnaś o niego dbać”. W tle słyszę przerażony głos Liliany, jego żony, głos naprawdę bliski płaczu i paniki, w którą potrafi wpaść tylko ona: „Czy ona znowu spotyka się z jakimś kretynem”? (p.s. włoskie serce to campagnolo)

Mam lekki rower. Czasem wstaję w nocy i sprawdzam czy on jeszcze stoi. Przy okazji mam wyrzuty sumienia, że z konta zniknęło mi tyle pieniędzy. Nigdy w życiu nie kupiłam jednej, tak drogiej rzeczy. Wyrzuty sumienia znikają po tygodniu 🙂 Wyjazd na rower do Włoch był moim ogromnym marzeniem. Przecież mieliśmy tam mieszkać i jeździć codziennie razem. Oboje mieliśmy dbać o to, by Tomasz został światowej sławy kolarzem i za każdym razem do kamery opowiadał, że to nasza zasługa. Wszystko było tam takie super. Super pole namiotowe. Super widoki. Super podjazdy. Smaczne wino pite nad lodowatym basenem. Przemili ludzie. Przez lata zwiedziłam kawał świata, ale nigdzie nie podobało mi się aż tak bardzo.

Umęczyłam się. Ale jakie miłe było to umęczenie 🙂 Canyon miał cięższe przełożenia niż Planetx. Godzina jazdy po podjeździe 12% nie była dla mnie czymś łatwym. Ale potem wyłaniało się jezioro, które wygląda jak morze. I miało dookoła świetne widoki. Jedna rzecz: jeśli planujesz jechać nad Gardę to koniecznie zamieszkaj gdzieś w jej połowie. Na południu jest całkowicie płasko, na północy same bardzo strome serpentyny. Bycie pośrodku pozwala wyskoczyć na wiele fajnych tras o zróżnicowanym nachyleniu. No… chyba, że ktoś uwielbia podjazdy o średnim nachyleniu 15%, to wtedy północ przywita Was otwartymi ramionami.  Wyjazd z październiku oferuje… 2 lub nawet 3x niższe ceny kempingu. A pogoda dalej słoneczna.

Przyszła jesień. I zima. Wszyscy się pochowali w ciepłych domach. W Warszawie jesień była zupełnie inna niż nad Gardą. Ale kilometry leciały dalej 🙂



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *