Calpe: Trasy – Coll de Rates 2.0

Calpe: Trasy – Coll de Rates 2.0

Długość: 84km
Up: 1824m
Link do trasy

Okolice Calpe są dość przyjaznym terenem i nie obfitują w dużą ilość zapierających dech ścianek, czy niespodzianek za zakrętem zatrzymujących krążenie, jednak nie przeszkodziło to poprzednikom w odkryciu kilku miejsc, w których można dostać tzw. klasycznego kolarskiego zawału (od wysiłku i widoków, czyli podwójna atrakcja i to naraz!) Aby poczuć się właśnie tak, i to na własnej skórze, wystarczy pojechać na nieco ukryty podjazd zaraz za szczytem Coll de Rates.

Sama droga na Rates jest chyba najbardziej kolarskim asfaltem zaraz po Stelvio – ciągle kogoś mijasz! Tylko stopień trudności dużo mniejszy… Jak zobaczysz dużo niebieskiego, to na pewno będzie to Astana, więc biegnij po autograf! Tfu: JEDŹ! Oczywiście to ze Stelvio to żart… choć wiem, że niektórzy tak myślą. I kolarzy wcale nie ma tak wielu. Przynajmniej zimą. Dlatego nie wiem dlaczego wszyscy mówią, że tam są, a wcale ich nie widać.

Tradycyjnie wyjeżdżamy z Calpe do Benissa. Jak zwykle można zrobić to na kilka sposobów, ale droga przez Fanadix jest najbardziej optymalna na rozgrzewkę. Poza tym ze szczytu widać pięknie wijący się asfalt oraz skąpane w słońcu morze.

Będą w Calpe zapewne niemalże codziennie znajdziesz się na tym skrzyżowaniu. Dziś  jednak nie pora na kawę w Moraira, więc lecimy w lewo.

Widok ze szczytu, po pojechaniu kilku średniotrudnych kilometrów. Ci, którym było zimno, nie powinni już narzekać 🙂

Górkami i pagórkami mijamy Senija (zaraz za nią mamy pierwszy dłuższy zjazd, na którym powietrze mocno rozwieje nasze włosy i zrobi się na pewno nieco chłodniej), mijamy Lliber, Jalon, w Alcalali w lewo do Parcentu, a stamtąd, cały czas obserwując sady naokoło (kwiatami zachwycają w lutym) i po paru minutach znowu w lewo na właściwy podjazd, wijący się leniwie po wzgórzu, jak każdy kolarz turysta.

Kawałek zjazdu.

Krajobraz mijanych miasteczek.

Niby trochę płasko, jak na góry, ale… zawsze wieje tu tak, że jeszcze zapamiętasz to miejsce. I „kupisz bilet w drugim rzędzie” tzn. wsiądziesz na koło 🙂
uwaga: czasem są dostępne bilety w dalszych rzędach! (gorzej JAK NIE MA…)

To bardzo miłe, że inżynierowie drogę na szczyt zbudowali dość krętą, bo izolinie są tu dość gęste i gdyby ręka choć raz im zadrżała, wyszłoby drugie Cumbre del Sol, czyli coś dla wielbicieli kadencji 40 i mniejszej. Zupełnie nie rozumiem dlaczego ten podjazd jest taki kultowy, ani dlaczego wszyscy uważają go za wyciskacza łez i pukają się w czoło, kiedy chce tam jechać jakikolwiek początkujący. Ten podjazd jest dla wszystkich! I wjedzie tam absolutnie każdy, kto umie przejechać szosą po płaskim powiedzmy, że 100 km.

Cała droga na Coll de Rates jest dość monotonna i w kółko ma taki sam widok (co nie znaczy, że brzydki 🙂 ), jednak będąc w okolicy Calpe musicie tam pojechać.

Jak zorientujecie się, że wyżej już nie będzie, to znak, że trzeba skręcić w prawo, gdzie mamy kawiarnię, która, jak na najbardziej kolarski lokal regionu przystało, w każdym możliwym miejscu informuje, by nie wprowadzać rowerów. Za to jej menu nie warto się czepiać, gdyż serwuje super sernik. Podczas tras mniejszych niż 150km nigdy nie jem nic innego niż ciastka, ale… ostatniego dnia w Calpe już tak bardzo chciałam jechać na święta do domu, że zjadłam tam… białą kiełbasę na ciepło… ćwikły nie mieli. Ciasta czekoladowego nie polecam przed podjazdem, bo bywa wyjątkowo słodkie i polane wszystkim, co znaleziono w kuchni. Bitą śmietanę z talerzyka wrzucamy od razu do kawy i dobrze mieszamy. W ten sposób nikogo szybko nie zemdli. Jeśli chcecie jednak już uciekać w dół, to jedzcie wszystko, co Wam przychodzi do głowy 🙂

Antyrowerowa postawa knajpy i widoki ze szczytu Coll de Rates 1.0.

I moje ulubione zdjęcie ze szczytu Rates 🙂

Kiedy uznacie, że jesteście już gotowi to kierujemy się do skałek, gdzie czeka na nas droga na Coll de Rates 2.0, która chowa się za fragmentem szutru (przejezdnego!) i kilkoma drzewami. Tu zaczyna się cała zabawa! Jeśli nie ćwiczyliście siły lub nie macie miękkich przełożeń, to trzeba przyszykować się na częste postoje… (nic nie szkodzi, bo przecież dookoła jest pięknie, prawda? Warto mieć chwilę, by się rozejrzeć 🙂 ). Wbijcie sobie jednak do głowy, że dacie radę i w końcu tam wjedziecie. Jak spotkacie kogoś to akurat robi tempówkę na 20% to nie jest to Wasz problem, ale powiedzcie „część”.

Droga ukryta za fragmentem szutru – to ona jest dziś naszym celem priorytetowym.

To ja 🙂

Podobno niektórych zjawisk nie da się przełożyć na słowa, ale spróbujmy i wyobraźmy sobie, że jedziemy 30 km (wcale nie tak znowu po płaskim!) do podjazdu, który wije się przez 7km (nie jest to zabójca nóg, ale prowadzi za to non stop do góry i ani metra w dół), a na jego końcu czeka nas jeszcze crème de la crème w postaci przeciętej żółtą linią na pół 3km ścianki, na której ujrzenie 12% na liczniku oznacza wypłaszczenie, czyli ulgę i chwilowy zanik tachykardii, po czym oddech znowu chwilowo wraca. Do tego dorzucamy fakt, że jesteś słabo wytrenowaną dziewczyną (to ja :)) i od ponad 2 miesięcy urządzasz swoim nogom jesień średniowiecza (a jest wiosna), choć nie wiem czy w średniowieczu ludzie tak często chodzili na plażę jak ja w Hiszpanii. Biorąc pod uwagę powyższe, mamy dowód na to dlaczego ten podjazd jest tak mało łaskawy dla nóg i płuc… i chyba faktycznie trudniejszy od Cumbre del Sol, choć nachylenie na pewno mniejsze. Sama nie wiem, bo każdy dzień jest inny, a Cumbre wciągnęłam na raz jak talerz frytek, ku ogromnemu swojemu zdziwieniu. Tyle, że to było ponad miesiąc wcześniej, a każdy tydzień tutaj to kolejne ubicie nóg. Acha, i dojazd do Cumbre jest płaski, tzn. „płaski”, bo tu płasko jest tylko dookoła jeziorka, gdzie jeździ się na tyle często, że flamingi mówią Ci już „cześć” 🙂

W końcu ktoś wymyślił podjazd, na którym ZAMILKŁAM. Czyli zero gadania, zero śpiewania „gdzie jest słonko kiedy śpi” (to pytanie dręczyło nas wiele razy od stycznia!) i „dokąd tupta nocą jeż” (jeż tupta na górę). Cisza. Tylko ja i mój oddech o sile dobrego odkurzacza. Może nawet tego legendarnej firmy Rainbow (pamiętacie ten cud techniki?). Fakt dotarcia na sam szczyt wiążę bezpośrednio z częstymi przerwami na zdjęcia, o których podczas podjazdu na Cumbre nawet nie pomyślałam… bo tam się w ogóle nie da myśleć…

Mozolna droga na szczyt.

A w kieszonkach jak zwykle „mała” gastronomia 🙂

Tu z wysiłku skoślawiły mi się nogi 🙂

Koniec tej męczarni! Wjeżdżasz na górę i śmiejesz się z tych wszystkich, którzy uważali, że ten podjazd jest tylko dla mężczyzn i tylko twardych i jakiś tam jeszcze. Ludzie tak często zapominają ile siły drzemie w małych osóbkach i że kolarstwo to nie tylko siła nóg, ale i niezłomny charakter pomieszany z odrobiną braku wyobraźni lub odwrotnie: jej nadmiarem 🙂

W końcu można usiąść i coś zjeść.
(To nic, że jedliśmy pół godziny temu!)

Na Coll de Rates warto jechać zawsze, choćby i codziennie. To najbliższe Calpe miejsce, gdzie poczujecie bliskość gołych, skalistych gór i to jak na wyciągnięcie ręki. Na Coll de Rates 2.0 wspinaczka jest warta wysiłku tylko w bezchmurne dni – w innym wypadku utkniecie w chmurach lub mgle, która uczyni zjazd naprawdę niebezpiecznym i raczej nie ukaże szczytów w pełnej okazałości, to znaczy nie ukaże ich wcale. A są naprawdę miłe dla oka, szczególnie, że widać też morze.

W nagrodę, po dość karkołomnym zjeździe, można zjeść jeszcze jedną porcję sernika i wrócić do domu przez Tarbena i Callosa d’En Sarrià (jeśli przyjechaliście na Rates już po 12, to zjazd do Parcent będzie w większości w cieniu, a jesteście kolarzami i przecież lubicie słońce!). To dość szeroka droga oznaczona w całości napisem „Ruta ciclista”, więc jest równa i gotowa na nowe rekordy prędkości, jak i ćwiczenie zakrętów. Na moment przed Tarbena nie zapomnijcie skręcić w prawo na Castell del Castells. Jak zobaczycie plac zabaw i zjeżdżalnię, dowiecie się po co było nadrabiać te parę kilometrów 🙂

Huśtawka. Byłam tam na samym początku wyjazdu, więc by nie kusić losu, po prostu na nią nie wsiadłam, ale reszta bawiła się przednio!

Widoki z trasy powrotnej. Tak, tak, wiem, że szkoda zjazdu, ale serio warto trochę porozglądać się na boki. Na trenażerze widoków innych niż telewizor nie będzie.

Po powrocie do domu pomyślcie kiedy zrobicie tę samą trasę, tylko z drugiej strony. Warto. Nie musicie już wjeżdżać na 2.0. 🙂 Chyba, że poprawić czas…

P.S. Obalamy mity: kawałek szutru do podjazdu jest jak najbardziej przejezdny (tak, Twoja szytka też to zniesie, o ile nie wpadniesz w te kamienie 60 km/h). Zjazd nieco rozgrzewa obręcze (napięte udo może zaszczypać), ale jak ktoś umie poruszać się na rowerze to naprawdę podoła. Może parę razy krzyknie, jak dobije do przepaści, ale podoła!

Szerokiej drogi i miłych wrażeń. P.S. Zróbcie zdjęcia!



274 thoughts on “Calpe: Trasy – Coll de Rates 2.0”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *